Copyright © 2001 Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo - Wschodnich.
Oddział w Krakowie.
Wszystkie prawa zastrzeżone.


Alicja Małecka

PROFESOR TADEUSZ



Wspomnienie o Profesorze Tadeuszu Lewickim (1906-1992)


Takim właśnie mianem: Profesor Tadeusz grono jego uczniów i współpracowników, do których się zaliczałam, zwykło najczęściej go określać. Myślę, że w pewnym stopniu charakteryzuje to osobowość, szczególny genre, sposób bycia wybitnego orientalisty-arabisty, historyka, a po części - podróżnika, i w różnych okresach życia - obrońcy Ojczyzny. Reprezentował wiele dziedzin i specjalności naukowych. Przy tym niełatwo można by dziś spotkać kogoś tak nietuzinkowego, pełnego fantazji, osobistego uroku, o żywym temperamencie i błyskotliwym umyśle. Był profesor Lewicki typem prawdziwego uczonego, a także erudytą rozmiłowanym w dziedzinie wiedzy, którą się zajmował. Zarazem człowiek z krwi i kości, typowy lwowianin w gorącej wodzie kąpany, otoczony nimbem tajemniczego bohaterstwa, związanego z walką o wolność Ojczyzny, o których to sprawach w powojennych latach mówiło się szeptem i rzadko...

W bieżącym, 1998 roku, mija szósta rocznica śmierci Profesora; w styczniu br. ukończyłby 92 lata.


Kiedy wracam myślami do lat długiej znajomości z Profesorem, sięgającej moich studenckich czasów, widzę jego szczupłą sylwetkę o żywych ruchach, bystry wzrok i niemal nieodłączny, pogodny uśmiech, przy "szelmowskim" często spojrzeniu. Profesor napomykał nieraz o domieszce krwi ormiańskiej w jego rodzinie; nie wiem na pewno czy tak było, czy żartował opowiadając jakąś anegdotkę - faktem jest, że istniało pewne podobieństwo rysów. Równie dobrze można go było wziąć za ascetycznego beduina, zwłaszcza wtedy, gdy w młodych latach, w beduińskim stroju, przemierzał pieszo Saharę, dążąc wraz z pasterzami wielbłądów do Trypolitanii. Ten pierwszy kontakt ze światem arabskim wpłynął zasadniczo na późniejsze zainteresowania i badania naukowe Profesora.

Człowiek, uczony, przyjaciel.

Przystępując do pisania niniejszych wspomnień miałam nie lada problem: czy określić Profesora jako typowego naukowca, świetnego wykładowcę ogromnie lubianego przez młodzież, znanego w świecie orientalistę - w szczególności arabistę i afrykanistę, historyka, czy też podróżnika - w młodości na pewno poszukiwacza przygód, w latach późniejszych uroczego, choć czasem surowego zwierzchnika? A może - jednego spośród słynnych "Orląt Lwowskich", patriotów, partyzantów, powstańców, żołnierza Armii Krajowej, internowanego w niemieckim oflagu, później związanego z armią Andersa? No cóż, był po trosze każdą z tych postaci.

W różnych okresach jego bogatego, nie zawsze łatwego życia zdarzało się, że okoliczności wymagały podjęcia nie tylko jednego zadania lub funkcji. Nigdy nie odmawiał, działanie było jego żywiołem, pasją życiową. Wesoły, elokwentny, nie opowiadał zawsze wszystkiego o sobie. I tak "umknęło" nam, jego słuchaczom i współpracownikom wiele ważnych spraw z jego biografii - dowiedzieliśmy się o nich dopiero po jego śmierci. Ogromnie tego żałuję.

Ten światowej sławy uczony odznaczał się pełną prostoty bezpośredniością. Sądzę, że wybaczyłby mi dzisiaj Profesor (bo miał poczucie humoru) ujawnienie drobnego, lecz charakterystycznego incydentu sprzed wielu lat: Arabistyka krakowska, której profesor Lewicki był szefem, oczekiwała wtedy jakiegoś ważnego przedstawiciela świata nauki z zagranicy. Swój przyjazd zapowiedział w ostatniej chwili. Dysponowaliśmy wówczas skromnymi warunkami, a na domiar złego woźna, która miała posprzątać salę, zachorowała. Profesor przyszedł pośpiesznie, powiadamiając o sytuacji. Było już późne popołudnie, wszyscy wyszli, ja tylko coś jeszcze kończyłam. Podłoga po całodziennym ruchu, przy deszczowej pogodzie - okropnie zabrudzona, krzesła i stoliki w nieładzie. Profesor bez zmrużenia oka zakrzątnął się, przy pomocy znalezionych kawałków papieru zaczął czyścić podłogę, ja z drugiej strony... Szybko przygotowaliśmy przyniesioną przez Profesora kawę, ciasteczka - i właśnie zjawił się oczekiwany gość. Usunęłam się dyskretnie, a Profesor wystąpił jako poważny, zagłębiony w książkach zwierzchnik instytucji naukowej. Już wtedy mi zaimponował, a cóż dopiero, kiedy po pewnym czasie dowiedziałam się od znajomego, który był razem z Profesorem w Powstaniu Warszawskim, że tak samo był niezastąpiony i zaradny przy budowaniu barykad, czy też przy tak trudnym zdobywaniu dla siebie i innych podstawowych zapasów żywności.

Liczne podróże na Bliski Wschód (i nie tylko tam), chłonny umysł, towarzyskie usposobienie, zapewne w znacznym stopniu przyczyniły się do tego, że wykłady uniwersyteckie profesora Lewickiego - obok głębokiej znajomości rzeczy - odznaczały się barwnością i malowniczością. Świat arabski przez niego wyczarowany w monologu, bez przesady lśnił wszystkimi barwami Orientu. W czasie wykładów z zakresu historii czy kultury ludów Bliskiego Wschodu, obok wnikliwej analizy problemu, podania faktów i osadzenia ich w epoce, zdarzały się nieoczekiwane, lapidarne stwierdzenia, stanowiące świetną pointę. Kiedyś, gdy była mowa o długotrwałych walkach dwóch plemion na tle religijnym, w których w istocie chodziło o pastwiska - Profesor wypowiedział swoją refleksję: w końcu zawsze chodzi o pastwiska...

Profesor Lewicki przez kilkadziesiąt lat był duszą krakowskiej arabistyki. Prywatnie był "kopalnią" anegdot, często zaczerpniętych z własnych, bogatych wspomnień, pełen humoru i życiowej werwy. Trwale pozostaną w pamięci wielu osób systematycznie, do końca życia podtrzymywane przez Profesora, uroczyste spotkania z okazji imienin, urodzin lub w innych ważnych okolicznościach. Przyjęcia te, urządzane przez państwa Lewickich w ich domu nie tylko dla szerokiego grona znajomych, ale również dla pracowników, odznaczały się wystawnością, a przede wszystkim serdecznością. Był to typowy "dom otwarty", zawsze gościnny. Kiedy gromadzono się z ważniejszej okazji, krążyła wokół piękna Księga Gości.

Oko w oko z szamanem.

Na jednym z takich spotkań, niedługo po powrocie prof. Lewickiego z Senegalu, dokąd był zaproszony, usłyszeliśmy z jego ust autentyczną, chwilami przerażającą i niemal nieprawdopodobnie brzmiącą przygodę, jaka mu się tam przytrafiła. Profesor, zawsze opanowany i na wesoło traktujący trudne często koleje swego życia, tym razem nie ukrywał silnego wrażenia, jakie to zdarzenie na nim wywarło. A oto opowieść: Profesor Lewicki przebywając w Senegalu wybrał się do odległej miejscowości na południu kraju. Jego towarzyszami podróży byli kierowca samochodu i czarnoskóry totumfacki Ernest, od dawna pragnący odwiedzić swoją rodzinę w tej właśnie dalekiej wiosce. Wyprawa odbyła się dzięki jego inicjatywie i namowie. Wyjaśnił, że jest krewnym króla wioski, a zarazem jej kapłana, czy raczej szamana. Kiedy dotarli w tamte strony, Ernest zastanawiał się, w którą ścieżkę w gęsto zadrzewionym terenie skręcić, bo już dawno tam nie był. I tak nieoczekiwanie wtargnęli do świętego gaju (nic o tym nie wiedząc) i znaleźli się w miejscu, do którego nikomu wchodzić nie wolno pod groźbą świętokradztwa. Pojawił się zaraz wioskowy szaman z surową miną, za nim jego "świta" i inni tubylcy w groźnej postawie, otaczając coraz ciaśniejszym kołem intruzów. Ci, nie wiedząc o co chodzi, ale zdając sobie sprawę z niespodziewanego zagrożenia, wpadli w popłoch. Kapłan-szaman - przecież ktoś bliski Ernestowi - milczał z zagadkowym wyrazem twarzy. Wreszcie udał się na krótką naradę z kilkoma tubylcami, po czym wyjaśnił przestraszonym "gościom" w czym zawinili i jaka to poważna sprawa. Nie pomogło tłumaczenie, że zrobili to niechcąco. Prawdopodobnie obawiano się zemsty obrażonych bóstw, jakiegoś kataklizmu lub nieurodzaju. Jak temu zaradzić, jak przeprosić? Cóż, prawdopodobnie powinni być złożeni w ofierze... Król nie mógł sam zadecydować, kazał więc czekać i znów się oddalił. Czekali kilka godzin, zbliżał się wieczór, zły nastrój się nasilał. W końcu zadecydowali, że spróbują ucieczki. Tak się stało: "z duszą na ramieniu" odjechali bez słowa. Przez całą długą drogę powrotną jechali pośpiesznie, obawiając się pościgu. Kiedy wreszcie dotarli bezpiecznie do Dakaru, profesor Lewicki odprężył się i całe zajście zaczął traktować jak emocjonującą przygodę. Tu i ówdzie się nią "pochwalił", dziwiąc się, że nie wywołuje oczekiwanego oddźwięku. Zwierzył się wtedy znajomemu profesorowi - specjaliście od tamtejszych realiów - który poważnie go ostrzegł przed lekceważeniem sprawy. Opowiedział przypadek pewnego francuskiego profesora, który znalazł się w podobnej sytuacji i całkowicie ją zbagatelizował. Przed zaplanowanym powrotem do Francji - zmarł nagle w niewyjaśnionych okolicznościach. Tu słuchaczom zapiera dech, ale profesor Tadeusz spokojnie kończy: niedługo po tej rozmowie pojawił się u mnie "pośrednik", wysłany z tamtej, odległej miejscowości południowo-senegalskiej. W poufnej naradzie dobili targu, ustalając równowartość koniecznej ofiary przebłagalnej dla obrażonych bóstw - na... jedną kozę od osoby. Okazało się także, że można nawet przesłać sumę - przekazem pocztowym. Tak też Profesor uczynił, zastanawiając się przy tym, jak oto niekiedy nowoczesność wkracza w dawne obyczaje i tradycje!

Taki był styl Profesora. Opowiadał żywo, barwnie, ale zawsze rzeczy prawdziwe.

Etapy życia

Jest rok 1919. Trzynastoletni zaledwie chłopak, żywy jak iskra, przesiąknięty wyniesionymi z domu1 patriotycznymi ideami, porwany powszechnym wówczas zrywem wolnościowym Polaków, przyłącza się do grupy lwowskich Orląt - do tych dzieci, broniących polskiego Lwowa przed ukraińskimi nacjonalistami. Rodzinny Lwów - mimo zmiennych kolei późniejszego życia i różnorodnych przywiązań - pozostał w jego sercu zawsze na pierwszym miejscu. Niejako potwierdzał to typowo lwowski akcent, sposób mówienia, którego Lewicki nie pozbył się do końca życia. Dlaczego miałby się pozbywać? - stanowił wszak jego wielki, niezaprzeczalny urok. I jeszcze jedno znamienne potwierdzenie tego sentymentu: gdy w 1986 r. odbierał doktorat honoris causa Uniwersytetu Wrocławskiego, powiedział że ceni go sobie szczególnie, gdyż uważa tę uczelnię za spadkobierczynię swego Uniwersytetu we Lwowie. A wiemy, że nie brakowało mu tytułów naukowych i wyróżnień.

Kolejne ważne etapy lwowskiego okresu życia Tadeusza Lewickiego, to ukończenie VIII Gimnazjum Realnego im. Kazimierza Wielkiego, matura w 1925 r. i podjęcie studiów na Uniwersytecie Jana Kazimierza. Ich przebieg nie był jednolity - i to nie z powodu studenckich zaniedbań. Rodzinne tradycje zaprowadziły go zrazu na studia prawnicze. W 1928 r. udał się do Paryża, gdzie kształcił się w naukach politycznych i językach wschodnich - w przewidywaniu kariery dyplomatycznej w krajach muzułmańskich. W czasie kilkumiesięcznej podróży do Algierii i przebywania w środowisku arabskim - już wówczas - najwyraźniej "połknął bakcyla Orientu", dobrze znanego prawdziwym badaczom Bliskiego Wschodu.

Tak się składało, że każdy kolejny etap pobierania nauk, a później rozwijania nabytej specjalizacji, wiązał się dla młodego naukowca z jakimś znanym nazwiskiem profesorskim, z liczącą się w świecie naukowym postacią, która stawała się dla Tadeusza Lewickiego wzorem i przyjacielem do końca życia. Takim był arabista, dawny dyplomata z carskiej Rosji, profesor Zygmunt Smogorzewski. Główną domeną jego zainteresowań naukowych była muzułmańska sekta ibadytów (której Lewicki już w krakowskim okresie swego życia również poświęcał wiele uwagi). Pod kierunkiem tegoż profesora podjął Lewicki studia orientalistyczne po swoim powrocie do Lwowa, rezygnując z kontynuowania prawa. Języki semickie uzupełniał na Wydziale Teologicznym, u znanego biblisty i hebraisty, ks. profesora Aleksego Klawka. I z nim nawiązał z czasem przyjaźń, która przetrwała II wojnę, trudny czas odbudowywania polskiej orientalistyki, i nie ustała aż do śmierci księdza.

Jako uczeń i asystent prof. Smogorzewskiego, potem młody naukowiec, późniejszy profesor Lewicki obronił pracę doktorską z zakresu historii Afryki Północnej w 1931 r. Z końcem tego roku Smogorzewski niestety umiera, co powoduje likwidację Katedry Orientalistyki na lwowskim Uniwersytecie. Z pomocą jednak młodemu uczonemu przyszedł inny autorytet naukowy humanistyki lwowskiej, profesor Konstanty Chyliński, który zaproponował mu pracę w kierowanej przez siebie Katedrze Historii Starożytnej UJK. Ten nowy okres życia dra Tadeusza Lewickiego zaowocował rozbudzeniem zainteresowań historycznych, tak silnych, że pozostał im wierny do końca życia. Życzliwość Chylińskiego również zrobiła swoje - dzięki niemu uzyskał Lewicki stypendium w Paryżu na Sorbonie i w College de France. Dwuletni pobyt we Francji i sześciomiesięczny w Algierii wykorzystał m.in na zbieranie materiałów źródłowych dotyczących sekty ibadytów, historii Słowian oraz pogłębienie znajomości języka arabskiego. Były to dziedziny wiedzy, z których Profesor był znany także w powojennym okresie swej twórczości - był autorem wielu artykułów, książek i prelekcji, które wygłaszał często i chętnie przez całe życie.

Po wykorzystaniu zagranicznego stypendium powrócił dr Lewicki do Lwowa i kontynuował pracę naukową jako starszy asystent u prof. Chylińskiego. Opracował na podstawie zebranych niedawno materiałów Księgę Rogera, autorstwa wybitnego geografa arabskiego z XII wieku, Al-Idrisi'ego, działającego na dworze księcia sycylijskiego Rogera. Obszerna i wnikliwa praca na temat opisania świata przez arabskiego uczonego stała się po II wojnie rozprawą habilitacyjną Lewickiego. Badanie rękopisów arabskich w tej dziedzinie, a także źródeł arabskich do dziejów Słowiańszczyzny stanowiło punkt styczny zainteresowań naukowych Lewickiego i krakowskiego arabisty światowej sławy, profesora Tadeusza Kowalskiego. Przyjaźń ich, zawiązana przed wojną, trwała nadal w okresie powojennym, gdy prof. Kowalski został kierownikiem katedry Filologii Orientalnej na UJ. Lewicki objął jej kierownictwo po śmierci Kowalskiego w 1948 roku.

Wojna i po wojnie

Zanim to jednak nastąpiło, przetoczyła się nad Polską i całym globem ziemskim II wojna światowa. Tadeusz Lewicki przestaje pracować na Uniwersytecie JK we Lwowie w 1940 r., kiedy staje się on - z sowieckiego nadania - uniwersytetem ukraińskim. Zatrudnia się jako robotnik budowlany, a jednocześnie, jak wielu patriotycznie nastawionych Polaków, szczególnie spośród inteligencji, zaczyna działać w ruchu oporu - w Związku Walki Zbrojnej. Uciekając przed gestapo, które ściga go, zmienia nazwiska, a w 1943 roku, wysłany przez AK jako reporter na Zamojszczyznę, redaguje tam pismo Echa Leśne, biorąc zarazem udział we wszystkich akcjach zbrojnych swojego oddziału. Później uczestniczy czynnie w Powstaniu Warszawskim, walcząc przez cały czas jego trwania, w randze podporucznika. W 1944 r. został internowany w oflagu w Murnau, w Bawarii. Po wyzwoleniu obozu jenieckiego przez wojska amerykańskie udał się do Włoch, gdzie w armii gen. Andersa wykładał historię i literaturę polską2. Później, dzieląc los innych żołnierzy armii Andersa, został ewakuowany do Anglii.

Ten bogaty, obfitujący w trudy walki i poświęcenia rozdział życia Lewickiego, opisałam w dużym skrócie, gdyż wspomnienie dzisiejsze nie jest pełną biografią. Inna rzecz, że po przyjrzeniu się wojennym losom Polaków, chciałoby się powiedzieć, że lata wojny nie liczą się nawet podwójnie, lecz potrójnie.

Krakowski okres życia i działalności prof. Tadeusza Lewickiego rozpoczął się z końcem 1947 roku, kiedy to - zaraz po powrocie - podjął pracę w Polskiej Akademii Umiejętności, i nie rozstał się już z tym miastem do końca życia, tj. do 22 listopada 1992, wyłączając dłuższe lub krótsze wyjazdy, także zagraniczne, głównie w celach naukowych. Od 1948 roku, jak wyżej wspomniano, był kierownikiem Katedry Filologii Orientalnej UJ. W 1972 r. katedra ta została przekształcona w Instytut (IFO), a prof. Lewicki był jego dyrektorem aż do swojej emerytury w 1976 r. Utworzył z niego w tym czasie ośrodek naukowo-badawczy, nie tylko dydaktyczny, obejmujący kraje, języki, kultury - od Dalekiego Wschodu po zachodnią Afrykę oraz po Czarną Afrykę na południu. Dość wcześnie została włączona indianistyka; w latach późniejszych japonistyka.

Profesor Lewicki nie ograniczał swojego działania do kierowania samym instytutem w ścisłym znaczeniu. Był też w sposób ciągły związany z Polską Akademią Nauk, prowadząc tam założony przez siebie Zakład Numizmatyki przy Instytucie Kultury Materialnej. Z czasem, w 1969 r. zakład ten został przeniesiony do IFO UJ. Badano tam naukowo m.in. skarby dirhemów arabskich, znajdowanych na ziemiach słowiańskich. Profesor rozwinął i poszerzył później zakres działalności tego zakładu o badania

źródłoznawcze, co wpłynęło na głębsze poznanie najdawniejszych dziejów Polski oraz innych krajów i ludów naszej części Europy. Nie sposób wymienić wszystkich funkcji, jakie prof. Lewicki w życiu pełnił oraz omówić gałęzie wiedzy, którym poświęcał uwagę - byłoby to opracowanie bardzo długie. Profesor Tadeusz przeszedł kolejno wszystkie stopnie naukowe, nie stronił również - jeżeli zaistniała potrzeba - od pracy na stanowiskach administracyjnych w UJ, choć za nimi nie przepadał: w latach 1960-62 był prodziekanem Wydziału Filologicznego. Należał do wielu towarzystw naukowych (wielu z nich przewodniczył), w Polsce i za granicą. Był członkiem czynnym PAU, członkiem rzeczywistym PAN. Dzięki niemu zaczęło w 1959 r. wychodzić w Krakowie liczące się czasopismo Folia Orientalia, którego był długoletnim redaktorem naczelnym. Brał udział w redagowaniu innych jeszcze wydawnictw fachowych. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę naukową: blisko pięćset pozycji drukowanych - książek, skryptów, artykułów, recenzji. Uhonorowano go licznymi odznaczeniami, krzyżami, medalami.

Profesor Lewicki czynnie uczestniczył w licznych kongresach, konferencjach, krajowych i zagranicznych, był zapraszany z wykładami do kilku krajów. Nawet w okresie emerytury prowadził wykłady monograficzne, udzielał konsultacji, recenzował prace - od magisterskich do habilitacyjnych z wielu uczelni, służył radą i pomocą młodzieży.

Zastanowiło mnie i dało do myślenia zdanie, które przeczytałam w nekrologu śp. Profesora Tadeusza Lewickiego: ...po długim i szczęśliwym życiu zmarł w Krakowie... Tak, chyba tak! To było szczęśliwe i bogate życie.

----------------------------------
1 Prof. T. Lewicki był synem Tadeusza, prawnika i Heleny z Ostrowskich.

2 w Gimnazjum i Liceum Mechanicznym II Korpusu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie.


ALICJA MAŁECKA, ur.1934 w Warszawie (lecz w rodzinie wschodniomałopolskiej). Lata wojenne spędziła (jako dziecko) we Lwowie, a od 1945 r. mieszka w Krakowie. Tu ukończyła szkoły i studia orientalistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jej specjalność to arabistyka i afrykanistyka - praca doktorska (1966) dotyczyła języka suahili. Pracuje w Instytucie Filologii Orientalnej UJ, okresowo wykładała na Uniwersytecie Warszawskim. Odbyła staż naukowy na Uniwersytecie Kairskim. Odznaczona Krzyżem Kawalerskim Polonia Restituta.


Wspomnienia pani dr Alicji Małeckiej uzupełniamy notką, napisaną dla nas przez prof. Zdzisława Żygulskiego jun. na temat orientalistyki lwowskiej:

Lwów miał wybitnych językoznawców, a niektórzy z nich osiągnęli sławę światową. Ich nestorem był Andrzej Gawroński (1885-1927), wszechstronny humanista i poliglota, władający 60 językami, znawca sanskrytu, założyciel Polskiego Instytutu Orientalistycznego przy lwowskim uniwersytecie, także inicjator Polskiego Towarzystwa Językoznawczego. Jego uczniem był Eugeniusz Słuszkiewicz, autorytet w zakresie Indii. Prawdziwym geniuszem językoznawstwa indoeuropejskiego i ogólnego był Jerzy Kuryłowicz, profesor Uniwersytetu Jana Kazimierza, a po wojnie uniwersytetów we Wrocławiu i Krakowie. Znakomitym mongolistą był Marian Lewicki, arabistą zaś jego stryjeczny brat - Tadeusz Lewicki. Spotykałem się z nim w domu moich karaimskich przyjaciół, Marianny z Zajączkowskich i Zygmunta Abrahamowicza. Mundzio Abrahamowicz, turkolog, odcyfrowywał źródła tureckie do historii Polski. [...]


O jeszcze innych lwowskich orientalistach czytamy w książce Wiktora Frantza pt. "Odłamki wspomnień przez przetak pamięci przesianych" (Wydawnictwo Literackie, Kraków 1972): profesorowie Władysław Kotwicz (mongolista), Stefan Stasiak (hinduista i iranista), ks. Szczepan Szydelski (specjalista buddyzmu).

Copyright © 2001 Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo Wschodnich.
Oddział w Krakowie.
Wszystkie prawa zastrzeżone.

Powrót

Powrót