Wanda Niemczycka Babel   
Z dziennika podróży w czas przeszły

" NA TROPACH ODLEGŁEJ PRZESZŁOŚCI"

Jest taka ulica we Lwowie, która od zbiegu ulic Chorążczyzny i Ossolińskich pnie się ostro w górę ku Cytadeli, mijając po drodze Ossolineum. Pierwotna jej nazwa to ulica Biblioteki, zmieniona na przełomie XIX i XX wieku na Cytadelną, zmieni się raz jeszcze w latach trzydziestych XX w, do końca istnienia polskiego Lwowa.

Włascicielką domu, a właściwie willi w ogrodzie pod numerem 3 ówczesnej ulicy Cytadelnej była p. Helena Dąbczańska, w krótkim okresie małżeństwa Budzynowska, która zostając młodą wdową, powróciła do nazwiska panieńskiego. Urodzona w r.1863 jako córka adwokata, spokrewniona z Arturem Grottgerem i generałem Józefem Bemem, od wczesnej młodości okazywała niebywałą pasje kolekcjonerską. Wędrując po domach starej szlachty, spolonizowanych Niemców i Czechów, jeżdżąc po obszarach wschodniej Galicji i odwiedzając wszędzie tam rozrzucone dwory i dworki, odnajdywała często niedoceniane świetne antyki, takie jak zegary, talerze, pasy słuckie, wschodnie kobierce, obrazy, sztychy i rysunki, stare meble, szpinety, porcelanę oraz wszelkiego rodzaju leopolitana. Czasem za nie płaciła, czasem oddawano jej niepotrzebne w domu i niecenione, a mające wielką wartość przedmioty – za darmo.

Wszystko to zwoziła do swej willi na Cytadelnej, tworząc latami coś w rodzaju prywatnego muzeum, w którym odbywały się stałe spotkania grona przyjaciół, przedstawicieli świata nauki, literatury i sztuki.

Często zdarzało się, iż Dąbczańska ofiarowywała lub odsprzedawała swoim przyjaciołom czy znajomym jakiś przedmiot, mebel, książkę czy bibelot z rodzaju tych, których miała podobnych już zbyt wiele, lub z jakiejkolwiek innej przyczyny.

Zgromadziła pokaźna liczbę, bo aż 20 000 książek nabytych z księgozbiorów znakomitych zbieraczy, w tym inkunabuły i ryciny. W pewnym okresie swego życia jednym z działów jej kolekcji stała się sztuka Huculszczyzny, której była entuzjastką. Zbierała fragmenty ikonostasów, świeczniki, krzyże, obrazy, fragmenty strojów, tkanin i ceramiki oraz przedmioty uzytkowe życia codziennego.

Znaczną część swych zbiorów ofiarowała Zamkowi na Wawelu oraz muzeom w całej Polsce, a przede wszystkim we Lwowie. Jej kolekcja sztuki Huculszczyzny trafiła do powstałego w Krakowie w r. 1911 Muzeum Etnograficznego.

W latach 20-tych ubiegłego wieku mieszkała przez czas dłuższy w Krakowie, ale już w 30-tych powróciła do Lwowa, do swego domu, wówczas przy ulicy przemianowanej na Dąbczańskiej, gdzie zastała ja okupacja. W bardzo sędziwym wieku zmarła w Krakowie w r.1956.

Moje zainteresowanie osobą Heleny Dąbczańskiej nie wiąże się z zamiłowaniem do kolekcjonerstwa, czy też wiedzy zwanej etnografią, których niestety nie posiadam, ale po prostu z osoba mego Ojca. Już we wczesnym dzieciństwie, kiedy mieszkaliśmy jeszcze przy ul. Konopnickiej, często wpadało w moje uszy pojawiające się w rozmowach moich Rodziców imię „Helena”, które kojarzyło się ze stwierdzeniami Mamy „przecież ten dywan dostałeś od Heleny”, lub „tę komedę, kupiłes od Heleny” i replikami Ojca typu „mylisz się, to odkupiłem od X-a, lustro i zegar sprzedała mi Helena”. Wówczas kompletnie mnie te rozmowy nie interesowały, bo na pewno nie mogły interesować kilkuletniego dziecka, ale gdzieś tam, w zakamarkach głowy pozostały i w latach dorosłych, kiedy nie mogłam już o nic zapytać Ojca, zaczęłam odtwarzać je zgodnie z ich sensem, a nie szczegółami.


Po prawej siedzi Stanisław Niemczycki, nad nim stoi R.R.Butler, po lewej siedzi p. Dąbczańska


Badając coraz pilniej w późnym okresie mego życia, kiedy „jutro” coraz wyraźniej przestawało być przyszłością, rodzinne stare metryki, listy, dyplomy, świadectwa i fotografie dotyczące odległej przeszłości kiedy nie było mnie jeszcze na świecie, więc o żadnych wspomnieniach nie mogło być mowy, wpadłam na trop, a właściwie tropy, które pobudziły moją ciekawość. Młodość jest tak zapatrzona w siebie i pewność w jej wieczność trwania, że przeszłość prawie dla niej nie istnieje. A kiedy przeminie, dopiero wtedy człowiek starzejący się odczuwa nieprzepartą chęć zajrzenia w życie tych najbliższych, którzy byli przed nim, ale, przeważnie, jest już za późno, by móc ich zapytać o to wszystko.

Przyglądając się dokładnie pewnego wieczuru dobrze zachowanej metryce ślubu moich Rodziców wystawionej przez parafię św. Andrzeja (kościół oo. Bernardynów) w sierpniu 1921 r., odkryłam, że w rubryce dotyczącej dotychczasowego miejsca zamieszkania każdego z małżonków wpisano przy nazwisku Ojca „ul. Cytadelna 3”. A więc Ojciec do momentu zawarcia małżeństwa mieszkał w willi p. Dąbczańskiej, wynajmując, zapewne, jeden z pokoi, i to, jak wykazało moje małe „dochodzenie” przez szereg lat, bo na pewno przez okres I wojny światowej, a podejrzewam, że wprowadził się tam znacznie wcześniej, bo po śmierci matki, a mojej babki Anny.

Wyjaśniło mi to tak często w domu mego dzieciństwa powtarzane imię „Helena”, oraz te wszystkie nasze małe, wschodnie kobierce, piękne komody i lustra, stare bibeloty, z których do dzis niektóre mi pozostały, resztę bowiem z wymienionych rzeczy Mama sprzedała w czasie okupacji na „życie”.

Odkrycie „Cytadelnej 3” splotło się z innym moim tropem i doskonale się z nim połączyło. Otóż, od kiedy pamiętam, z opowiadań Ojca wiedziałam, że w swoich czasach kawalerskich, w okresie I wojny światowej poznał Anglika, który nagle pojawił się we Lwowie i tu spędził lata całej wojny. Znajomość ta wkrótce przerodziła się w wielką przyjaźń trwającą aż do wybuchu II wojny światowej. Tym człowiekiem z dalekiego Albionu był R.Robertson Butler, z którym Ojciec, jak mi opowiadał, przez jakiś czas razem mieszkał, a po jego powrocie do ojczyzny zaraz po wojnie, przez cały czas utrzymywał regularną korespondencję, nie mając kłopotów z językiem Szekspira. Może dlatego, kiedy już zbliżał się rok mojej matury powtarzał, iż bardzo chciałby, abym studiowała anglistykę.

Swego dawnego przyjaciela zawsze nazywał „Butler”, powtarzając to nazwisko przy każdym otrzymanym od niego liście, czy karcie świątecznej, mówiąc nam „Butler pisał, ze…”, „Butler jeździł do…”, „muszę napisać do Butlera”.


Na fotografii Stanisław Niemczycki (z prawej) i R. Butler


Sama postać i twarz nieomal legendarna w naszym domu R. Butlera nie były mi obce dzięki do dziś przeze mnie zachowanym kilku fotografiom. Zwłaszcza jedna z nich tak charakterystyczna dla ery odbitek naklejanych na twarde, sztywne kartoniki, wykonana przez atelier „Adela” we Lwowie w Pasażu Mikolascha, pokazuje dwóch panów w średnim wieku, z których jeden, o dobre pół głowy niższy , jest moim Ojcem, drugi zaś typowym, szczupłym, długonogim anglosaskim dżentelmenem. Poznałam go także jako pana, którego młodość przeminęła, na wspólnej fotografii z żoną, chyba z lat trzydziestych i odkryłam jego adres „1. De Walden Court, Eastbourne” na karcie z życzeniami „from Mr. & Mrs. F.W.R. Robertson Butler”.

Kojarząc fakt relacjonowania przez Ojca wspólnego mieszkania z R.R.B. w okresie I wojny z pozostałymi dwiema fotografiami ukazującymi obu panów w pokoju o ścianie, której każdy centymetr kwadratowy pokryty jest obrazami, a z widocznych mebli wyzierają jakieś zegary czy świeczniki, wydało mi się logicznym, iż obaj panowie byli lokatorami willi p. Dąbczańskiej. Ale nie to moje odkrycie jest pointą tego o czym piszę.

W pierwszej połowie lat 90-tych ubiegłego wieku częściej niż zwykle jeździłam do Wrocławia, aby chociaż dorywczo pomóc mojej siostrze w pielęgnowaniu jej męża w śmiertelnej chorobie. Kiedy Staszek spał, lub była przy nim Hanka, sięgałam do ich biblioteki, by wyłowić jakąś nieznana mi lekturę. I tak, pewnego dnia, miałam w ręku książkę o tematyce lwowskiej, oczywiście, i kiedy byłam przy fragmencie opisującym dzieje Lwowa w latach I wojny, nagle wypełzły ku mnie słowa powodujące bardzo silne zamieszanie i zawirowanie moich myśli. To było porównywalne do ukłucia igłą. A słowa te brzmiały mniej więcej tak (cytuję z pamięci) „W roku 1914 pojawił się we Lwowie i tu przez czas wojny pozostawał niejaki R.R.Butler, szpieg brytyjski, przysłany dla obserwacji frontu wschodniego.”

Czy jest rzeczą możliwą, aby nastąpił taki zbieg okoliczności, iż w jednym czasie i w jednym miejscu pojawiło się dwóch cudzoziemców o tej samej narodowości i tym samym nazwisku i inicjałach imion?

Sądzę, że tak, ale równocześnie wiem, że nie.

P.S. Tak się złożyło, że po przeczytaniu owego elektryzującego mnie zdania, Hanka odwołała mnie do jakiejś nagłej interwencji przy łóżku Staszka. Potem nastąpiło szybko postępujące pogorszenie choroby i śmierć mojego szwagra. W tamtym momencie książkę odłożyłam i o całym, w gruncie rzeczy, drobnym wydarzeniu zapomniałam. Zapomniałam też kto był autorem owej książki (Jerzy Węgierski?), a mój siostrzeniec bezskutecznie do dziś obiecuje mi jej odnalezienie.

Pisząc o Helenie Dąbczańskiej korzystałam z następujących materiałów:
1. Stanisław Wasylewski „Pod kopułą lwowskiego Ossolineum” wyd. Wrocław r.1958
2. kwartalnik Cracovia-Leopolis nr.4 z r.2002 – Notatka zatytułowana „Kolekcjonerka”
3. Ulotka wydana przez Muzeum Etnograficzne w Krakowie w r.2002 z okazji otwarcia tam wystawy „Z wysokiej połoniny”.

Kraków, sierpień 2005

Copyright 2005 Wanda Niemczycka Babel
Wszystkie prawa zastrzeżone.

Powrót
Licznik