Danuta Nespiak

Kraków i Lwów w cywilizacji europejskiej a ukraińskie szukanie tożsamości

Dialog polsko-ukraiński jest trudny, zwłaszcza gdy obie strony prezentują równoległe badania historyczne dotyczące II wojny światowej. Wydaje się, że jest pole badań umożliwiające obiektywność, mniej podatne na emocje, które daje szansę na zbliżenie stanowisk i wspólne wnioski. W dialogu polsko-ukraińskim takim polem jest problematyka kultury, a szerzej cywilizacji, przy założeniu że badawcza komparatystyka nie ma ukrytych celów politycznych.

Konferencja Kraków i Lwów w cywilizacji europejskiej zorganizowana przez Międzynarodowe Centrum Kultury w Krakowie w listopadzie 2002 r. mogła dużo wnieść do tego dialogu. Czy wniosła? I tak i nie. Opublikowane pełne materiały konferencji (książka o tym samym tytule wyszła z końcem ubiegłego roku pod redakcją naukowa, prof. Jacka Purchli) nasuwają szereg refleksji, jeżeli chodzi o merytoryczną zawartość, jak i dobór referentów i panelowe dyskusje. Tytuł konferencji nie określił, czy miała być poświęcona roli obu miast w przeszłości, czy w przyszłości, a to jest różnica, zwłaszcza w odniesieniu do Lwowa. Autorzy w większości wybrali czas przeszły, ale z nawiązaniem do współczesnego status quo obu miast, przy czym nie ukrywano niepokoju, czy nowa unijna granica Polski nie odetnie Lwowa od Europy. Tego odcięcia obawia się bardzo grupa publicystów ukraińskich związanych z czasopismem lwowskim „Ji" (notabene współfinansowanym przez niemiecką fundację Heinricha Bölla).

We wstępie do książki prof. J. Purchla wyraził zresztą życzenie, by konferencja była poświęcona wspólnej historii obu miast, ich wkładowi w kulturę Europy Środkowej i możliwości współpracy w przyszłości. Podkreślił ważność dialogu polsko-ukraińskiego w kierowanym przez niego Centrum. Ale - że nie ma pojednania bez prawdy - warto ją poszukać w przedstawionych referatach. Niektóre zostały już omówione przez redakcję „Cracovia-Leopolis" (nr 2/2003, s. 50-52) jeszcze przed opublikowaniem książki. Z autorów polskich były to referaty prof. J. Wyrozumskiego - historia Krakowa i Lwowa w średniowiecznej Europie, prof. J.M. Małeckiego - dzieje obu miast w epoce nowożytnej, prof. A. Miłobędzkiego - o architekturze jako wyrazie stołeczności Krakowa i Lwowa, prof. Zdzisława Żygulskiego jun., który z podtekstem wcześniejszej historii omówił II wojnę światową w doświadczeniu obu miast.

Z autorów ukraińskich z krótkim komentarzem zamieszczono niewielki fragment referatu Lwów w Europie Środka prof. J. Hrycaka z uniwersytetu lwowskiego. Może warto uzupełnić go kilkoma uwagami. Prof. Hrycak przedstawił historię Lwowa ab urbe condita i od razu „zadecydował", że w roku 981 region Lwowa tworzył zachodnie pogranicze Rusi, przemilczając zupełnie niewygodne dla strony ukraińskiej źródło - kronikę Nestora. Wątpliwości budzi też stwierdzenie, że Lwów za czasów ruskich miał status miasta. Nie ma żadnego źródła dokumentującego lokację miasta przez Daniela Halickiego, który założył obronny drewniany gród po najeździe mongolskim w 1244 r. Nie tylko zakłopotanie może wywołać opinia prof. Hrycaka, że miasto było nieprzerwanie zamieszkałe od końca V w. i jest jedną z najstarszych osad środkowo-wschodniej Europy. Dziwi podana przez niego informacja (w przypisie na s.18 książki), że w XVI w. polska kultura we Lwowie nie była słowiańska ani katolicka, zwłaszcza że wkraczała reformacja i sporą część ludności zaczęli stanowić protestanci! Jest to sprzeczne nawet z opinią, prof. Isajewycza, uczestnika konferencji, który zgodnie z prawdą stwierdził, że we Lwowie nie było różnowierców. Prof. Hrycak ograniczył się tylko do Lwowa, kończąc historię miasta na II wojnie światowej, a dotykając spraw najboleśniejszych dla Polaków, podsumował je krótko, że były to czystki etniczne po obu stronach. Według niego współczesny Lwów -jednolity etnicznie i kulturowo - ma większe szansę na odrodzenie niż zsowietyzowane miasta wschodniej Ukrainy.

Krótka wzmianka dotyczyła referatu Mykoły Riabczuka. Jest to jeden z najbardziej reprezentatywnych autorów opiniodawczego czasopisma „Ji", krytyk literacki, tłumacz, absolwent Politechniki Lwowskiej (ur. 1953 na Wołyniu). Wygłosił referat pt. Lwów i Kraków w nowej Europie. Według niego nowej lwowskiej tożsamości środowisk intelektualnych nie kształtuje już etos UPA ani walki z Polakami o Lwów, lecz mitologizowane wyobrażenia o wielokulturowości Lwowa i przynależności do Europy, do której zawsze należeli i do której muszą wrócić. Lwów wyrósł na symbol innej Ukrainy, bardziej prawdziwej i europejskiej, i jest powołany do szczególnej roli w odrodzeniu kraju. Guru filozofii lwowskiej Riabczuka to Jurij Andruchowycz, pisarz ceniony na Zachodzie, również z kręgu „Ji". To on w poetyckiej wizji odkrył miasto, które jest zupełnie inne niż postsowiecki Lwów chamstwa i brudu, przyniesionego przez euroazjatyckich barbarzyńców, którzy wdarli się do secesyjnych willi i luksusu solidnych kamienic. Ani Riabczuka ani Andruchowycza nie stać (na razie?) na przyznanie, że ten inny Lwów to pejzaż Lwowa polskiego z 1939 r., bo nawet jeżeli wille czy kamienice należały do mniejszości narodowych, a tak się niekiedy zdarzało, to zamieszkiwała je elita związana z polską kulturą miasta, a była to kultura europejska. Tymczasem inny Lwów Andruchowycza, przywołany przez Riabczuka, jest nieautentycznie europejski, jest zafałszowany, bo to miasto snu i marzenia, gdzie rozmawia się wyłącznie po ukraińsku, wysyła do niego sygnały o operze rockowej Stepan Bandera, film Tarkowskiego, spacer po cmentarzu Łyczakowskim (?), nocna wyprawa po Rynku lwowskim.

Upadek Lwowa, który grupa ukraińskich intelektualistów widzi, to m.in. dziedzictwo przeszłości i dominacja postsowieckich rosyjskojęzycznych elit w Kijowie, cynicznie wykorzystujących patriotyczny entuzjazm galicyjskich Ukraińców. Riabczuk cytuje nawet słowa Jurija Szuchewycza, syna sławnego generała UPA, że Ukraińcom w okupowanej przez Polaków Zachodniej Ukrainie wiodło się lepiej niż we własnym państwie, gdzie rządzi kryminalny element. Dlatego młodzi Ukraińcy we Lwowie dystansują się od Kijowa i Wielkiej Ukrainy. Ale przedwczesne jest mówienie o galicyjskim autonomizmie jako powszechnej ideologii. Lwów i Kraków należą do tego samego kręgu cywilizacji, ale Kraków nie ma kłopotów z tożsamością (?!). Natomiast z jej powodu cierpi Lwów, bo w świadomości Ukraińców odgrywa dwoistą rolę z uwagi na punkt widzenia Wielkiej Ukrainy i samych współczesnych lwowian oszukiwanych politycznie przez Kijów. Dlatego rodzi się u nich poczucie zagrożenia wzorcowo narodowej i niewątpliwie europejskiej tożsamości. Narody, które jak Ukraińcy i Polacy rozwijały się dłuższy czas w warunkach bezpaństwowości, fetyszyzują własną kulturę jako ostatni przytułek tożsamości narodowej. Przy całym zrozumieniu i popieraniu prawa Ukraińców do własnego państwa, dziwi jednak zrównanie tysiącletniej historii państwowości polskiej z okresem księstwa halickiego i 13-lecia Ukrainy. Nie sposób zgodzić się z takim poglądem Riabczuka. Ostatni z referatów komentowanych w „Cracovia-Leopolis" był autorstwa Oleksandry Matiuchiny, filozofa z Politechniki Lwowskiej. Przedstawiła ona doskonale znany Polakom z autopsji opis codzienności okupowanego sowieckiego Lwowa. Ale jej poglądy różnią się zdecydowanie od poglądów Riabczuka i Andruchowycza. Np. odwilż chruszczowowska miała wpływ na powstanie oryginalnej kultury miejskiej Lwowa i zwrócenie się w kierunku przedsowieckiej tradycji ukraińskiej. Kultura ta wyraźnie prezentowała swoją odrębność, bo np. do odzieży wprowadzano elementy ludowego stroju. Ale to co dla niej było odrodzeniem, Andruchowycz wyśmiał, że tzw. inteligencja narodowa dokonywała sublimacji swej ukraińskości poprzez wyszywane koszule, a wszystko razem stanowiło dla niego najohydniejszą ze znanych mu odmian Sojuzu. Matiuchina uważa, że współczesny Lwów jest centrum kultury ukraińskiej w najbardziej zeuropeizowanym wariancie i nie zaanonsowała kłopotów z tożsamością.

Zmienności relacji Krakowa i Lwowa w XIX i XX wieku poświęcił swój referat prof. J. Purchla. Komplementarności obu miast w monarchii austriackiej zaczął szkodzić patent lutowy z 1861 r. i drogi rozwoju Krakowa i Lwowa rozdzieliły się aż do początku XX w. Kraków owiewał mit duchowej stolicy narodu, zaś Lwów, stolica Galicji, przeżywał okres dynamicznego rozwoju aż do roku 1914, ale z narastającym konfliktem polsko-ukraińskim. W II Rzeczpospolitej Kraków stracił swoje ogólnonarodowe znaczenie, a Lwów zachował dynamikę i niezwykłą prężność środowiska urbanistyczno-architektonicznego. Konsekwencje II wojny światowej spowodowały najgłębsze rozejście się dróg obu miast. Profesor zakończył swoje wystąpienie pytaniem: czy nadszedł już czas, by drogi te znów zaczęły się zbliżać?

Najpoważniejszym referentem strony ukraińskiej - z racji stanowiska i dorobku naukowego - był historyk prof. Jarosław Isajewycz (ur. 1936 na Wołyniu), na krakowskiej konferencji autor referatu Społeczeństwa dawnego Lwowa i Krakowa: różne ujęcia, różne tradycje. Isajewycz od 1959 r. pracuje w Akademii Nauk Ukrainy, jest członkiem zagranicznym PAN. Stwierdził on, że w ukraińskiej kulturze Lwów odgrywał główną rolę przy końcu XVI w., oczywiście pomijając czasy nowożytne. Na przełomie XVI i XVII w. ruski Lwów miał ruskie zabytki, ruskie napisy i ruską broń. Historyk tej klasy nie wymienił jednak, jaka przede wszystkim architektura i jakiej proweniencji charakteryzowała renesansowy Lwów. Krakowska sztuka natomiast odzwierciedlała według niego style środkowoeuropejskie. A czy nie włoskie, florenckie, tj. zachodnioeuropejskie? W sztuce Lwowa Isajewycz widzi oryginalne połączenia postbizantynizmu z renesansem i barokiem, a nadto wpływy budownictwa ludowego i cerkwi. Takie uogólnienia o sztuce Krakowa i Lwowa rodzą, pewne pytania. Czy można np. mówić o mariażu z postbizantynizmem w kościele Bernardynów, stanowiącym stylowo połączenia manieryzmu włoskiego i niderlandzkiego? Wyjąwszy cerkiew Wołoską - tylko malarstwo ruskie kontynuowało tradycję bizantyjską a ono wszak nie było determinantem pejzażu XVII-wiecznego Lwowa. Wspominając wspólne dla obu miast przywileje, historyk Isajewycz nie wymienił przywileju nobilitacji z 1662 r. dla społeczeństwa Lwowa, który zrównywał miasto z Krakowem i Wilnem, a jego obywateli wyznania katolickiego, ormiańskiego i greckiego ze szlachtą pod względem praw i tytułów. Sądzi, że współczesny Kraków nie utracił spuścizny wielokulturowości (?), a we Lwowie dopiero teraz młodzi intelektualiści starają się ją odtworzyć w sposób sztuczny, lecz sympatyczny. Ta opinie profesora wymaga sprostowania - owszem starają się, unikając gdzie się da tradycji polskiej i przykrywając ją szczelnie w tzw. europejskości.

W gronie ukraińskim znalazł się również prof. Bohdan Osadczuk, prezentowany przez media polskie jako orędownik pojednania między obu narodami. Jego krótki referat pod kokieteryjnym tytułem Kiedy Kraków był stolicą Ukrainy odstawał od tematu konferencji. Co do cywilizacji europejskiej wniósł ułamek wojennego czasu, gdy nacjonalistycznie ukierunkowana ukraińska inteligencja ze Lwowa i innych miast okupowanej Małopolski Wschodniej uciekała na Zachód via Kraków I tam chwilowo znalazła przystanek. Tam zróżnicowani politycznie Ukraińcy (banderowcy, melnykowcy, działacze ruchu spółdzielczego - przy życzliwości Niemców - mogli utworzyć kilka instytucji, m.in. Ukraiński Komitet Centralny, kierowany przez docenta Woło-dymyra Kubyjowycza. Osadczuk słowem nie wspomniał, że Kubyjowycz nawiązał w Krakowie kontakt z Abwehrą, ale poinformował o jego memorandum do gubernatora Franka o utworzenie dla Ukraińców autonomii terytorialnej, taktownie przemilczając, iż Kubyjowycz proponował w nim przesiedlenie ludności polskiej z Galicji.

Profesor Alois Woldan jest kulturoznawcą, pracuje na uniwersytecie w Passawie. Jego referat Literacki mit Krakowa i Lwowa w XX wieku - z uwagi na obfitość tekstów o obu miastach - narzucił konieczność wyboru i ograniczenia. Mitu krakowskiego szukał w twórczości T. Boya-Żeleńskiego, J. Harasymowicza, J. Maja, zaś lwowskiego u J. Wittlina, A. Kuśniewicza, S. Wasylewskiego, S. Lema, M. Hemara, A. Zagajewskiego. Znalazł go również u współczesnych pisarzy ukraińskich - J. Andruchowycza, W. Neboraka i piszącej tylko po polsku Natalii Otko. Ten niemiecki badacz uważa, że pisarze ukraińscy są świadomi wielkiej tradycji Lwowa i obchodzą się z nią „niekonwencjonalnie", a jako przykład podaje jeden z wierszy Andruchowycza. Są to poetyckie metafory na temat barokowego portretu Barbary Langisch (notabene własność przedwojennego Muzeum Historycznego miasta Lwowa), które pozwoliły mu zbudować mityczny most między XVII a XX wiekiem oraz kulturami - niemieckiej mieszczki w austriackim Lembergu oraz ukraińskiego poety po przełomowym roku 1991, tj. roku proklamowania niepodległości Ukrainy. Tak wygląda ten niekonwencjonalny sposób obchodzenia się z wielką tradycją Lwowa.

Konferencji towarzyszyła dyskusja panelowa, która miała obracać się wokół tematu Kraków i Lwów: pomiędzy prowincją a metropolią. Nie wniosła nic oryginalnego. Dopowiadano szczegóły, potwierdzano opinie np., że Ukraińcy mają kłopoty z tożsamością, wnioskowano o przyszłości z nadzieją i minorowo. Była to taka minipodkonferencja, dająca okazję wypowiedzi tym, którzy referatów nie mieli. Niektóre warto przedstawić nie tyle z uwagi na profesjonalizm osób (kapłan, dziennikarz, pisarz), co pewne podteksty tych wypowiedzi. Ksiądz dr hab. S. Obirek przyznał, że Lwowa nie znał zupełnie. „Wchodził" w to miasto poprzez ludzi i książki. Ludzie to księża grekokatoliccy, profesorowie: W. Mokry, J. Hrycak, J. Isajewycz i R. Łużny. Zatem poznawał sui generis miasto ukraińskie. Ale poznawał również Lwów umęczony. Jego znakami byli metropolita A. Szeptycki, mylnie obdarzony przez ks. Obirka godnością kardynała, metropolita kardynał J. Slipyj oraz S. Lem, A. Wat, Miriam Akiwa i wielu, którzy w tym mieście „cierpieli, bali się". Wynika z tego, że ks. dr Obirek Lwowa w całym jego demograficznym i kulturowym kształcie zupełnie nie zna, mimo że butelka z podobizną Franza Josepha przypomina mu Józefa Rotha. A już zupełnie nie wiadomo, dlaczego prawosławie jest bardzo ważne dla obu miast, bo dyskutant tego zupełnie nie uzasadnił.

Znany dziennikarz Leopold Unger, rodowity lwowianin, od 1968 r. na emigracji, na przyszłe relacje Krakowa i Lwowa może patrzeć tak trochę z lotu ptaka, aktualnie z brukselskiego nieba. Mówił, że odkłamanie historii to rzecz bolesna, ale to podstawowy składnik prawdziwej tożsamości narodowej. Ukrainie radził stanąć przez lustrem, spojrzeć sobie w twarz i wtedy się zacznie leczyć z kompleksu, bo Ukraina nie ma napisanej prawdziwej historii. Jeżeli Unger jest takim gorliwym wyznawcą prawdy w historii, to jego stwierdzenie, że bez Żydów i bez Ukraińców Lwowa po prostu nie było i dlatego tamtego Lwowa już nie ma - wymaga korekty (przejęzyczenie?). To bez Polaków Lwowa po prostu nie było, a dopełnieniem tego bycia byli Żydzi i Ukraińcy, statystycznie przede wszystkim Żydzi. Oprócz tego o byciu Lwowem aż do 1939 r. decydowali również Ormianie, bo ich obecność ma niezbywalne świadectwa w historii miasta. I nieważne, że nie byli statystyczną potęgą bo ilość nie świadczy o jakości.

Adam Zagajewski oświadczył, że o przyszłości obu miast nie potrafi nic powiedzieć. Dla autora słynnego wiersza Jechać do Lwowa najważniejsze są tematy uniwersalne, które wymagają pamięci miejsc. Wspomnienia czy mity należy zachować, bo one są jakby tylko kolumnami tematów uniwersalnych. Lwów jest mityczny. Należy widzieć ostro rzeczywistość polityczną jeździć do Lwowa takiego, jaki jest, i nie zapominać o micie, który jest piękny. Ta wypowiedź poety w najgłębszej intymnej warstwie dotyczy historycznej substancji miasta i jego fenomenu, który podobnie jak człowiek został zabity w 1939 roku i pozostał jego piękny mit.

Uczestnicy konferencji nie odpowiedzieli właściwie, jaka była rola obu miast w cywilizacji europejskiej ani nie określili ich wkładu do kultury Europy Środkowej, której istnienie zakwestionował nawet jeden z dyskutantów (L. Unger). Referenci wybrali przede wszystkim dla Lwowa przestrzeń historyczną jako temat wiodący. Użyteczne dla dalszego dialogu polsko-ukraińskiego były ujęcia problemu, które ukazały związki historyczne obu miast oraz rozejścia się ich wspólnych dróg w czasach autonomii galicyjskiej i po II wojnie światowej. Współczesny Kraków i współczesny Lwów są nieporównywalne, bo Kraków zdołał zachować swój genius loci, a Lwów go utracił. Z uwagi na zabytkową substancję swojej architektury wszelkie próby odtworzenia europejskości miasta są godne uznania. Ale są pewne warunki - rehabilitacja jego polskiego dziedzictwa kulturalnego i nietraktowanie go jako okupacji. Próby odsowietyzowania miasta, by było wyłącznie centrum ukraińskiej Ukrainy ze sztuczno-sentymentalnymi powrotami do monarchii austriackiej, nie wskrzeszą ani jego wielokulturowości, ani europejskości, będzie kamiennym skansenem bez duszy, w którym inteligent w wyszywanej koszuli będzie denerwował Andruchowycza.

Wielokulturowość Lwowa rusko-żydowsko-ormiańska, a także w mikroskali niemiecko-czeska, mieściła się w obszarze kultury polskiego miasta. Dzisiejszy Lwów nie może być tylko ukraiński, bo zmieni się w śmieszne prowincjonalne miasto z pretensjami do europejskości.


Artykuł pochodzi z kwartalnika Cracovia Leopolis nr 4(40)/2004

Copyright © 2004 Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo Wschodnich.
Oddział w Krakowie.
Wszystkie prawa zastrzeżone.

Powrót
Licznik