Zofia Sokolnicka-Izdebska* "Historia Kościoła we Lwowie od 1939 roku**"Cz. 3

Tymczasem już od zimy krążyły pogłoski o mającym nastąpić zamknięciu kościoła św. Marii Magdaleny. Krążyły domysły na temat obrócenia kościoła na różne cele, np. na salę gimnastyczną lub na halę maszyn. Gdy ks. prałat na wiosnę 1961 r. poważnie zachorował, władze na pewno liczyły, że przeniesie się na tamten świat, ale Panu Bogu był jeszcze potrzebny i wyzdrowiał. Podobno podczas choroby księdza zrobiono już plany przerobienia kościoła na halę maszyn, prawdopodobnie dla politechniki, która graniczyła z kościołem. A w ogóle ta bliskość była solą w oku władzom, które obawiały się na pewno "zgubnego" wpływu katolicyzmu na młodzież. W marcu 1962 wezwano księdza prałata na MWD26 i nie pozwolono odprawiać. Ksiądz obawiał się nawet aresztowania. Jednakże naczelnik urzędu do spraw kultów religijnych, niejaki Drill, rozstrzygnął sprawę dla nas bardzo przychylnie. Mówiono, że to porządny człowiek, że rzuca do kosza podania politechniki o zajęcie kościoła św. Marii Magdaleny. Drill pozwolił księdzu prałatowi na wieczorne nabożeństwa w Wielkim Tygodniu. Rezurekcja odbyła się o 12 w nocy. Wzywano jeszcze kilkakrotnie ks. prałata na MWD i wywierano nacisk, aby ogłosił z ambony, że nie może dać rady odprawiać w dwóch kościołach. Ks. Jastrzębski podjął się odprawiać Mszę św. w kościele św. Marii Magdaleny o godz. 9. Mimo tych wszystkich zmagań i pertraktacji ostatecznie zamknięto kościół 22 października 1962 r. Zamieniono go na salę koncertową ze względu na piękne organy.

Od tej pory po dziś dzień otwarte są we Lwowie dwa kościoły: katedra i kościół św. Antoniego27, na który nakładają duże podatki. W marcu 1962 r. podatek ten wynosił 700 rubli i ks. Chwirut prosił wiernych o datki.

Ks. Hałuniewicz pracował odtąd w katedrze wraz z ks. kan. Jastrzębskim, który już był wtedy chory na nogi i komunikował na siedząco przy balaskach, a ludzie pojedynczo podchodzili. Do chorych i na pogrzeby nie mógł chodzić. Funkcje te spełniał ks. Hałuniewicz i cichaczem o. Rafał Kiernicki. Kiedyś w zimie ks. prałat miał wypadek, który mógł skończyć się tragicznie. Wysiadając z tramwaju koło cmentarza pośliznął się na stopniach i upadł na wznak. Rozbił sobie głowę i plecy, a w dodatku tramwaj ruszył, ale go zaraz zatrzymano. Zbadany przez lekarza, ksiądz kazał się mocno obandażować i odprawiał normalnie Mszę św., a tylko wchodząc na stopnie ołtarza opierał się na kościelnym. Jedna znajoma orzekła o naszych księżach: "Oni wszyscy są tacy". W tym czasie umarła nasza znajoma, dobra katoliczka, ale nie było księdza, który mógłby ją pochować.

Po tym niezwykle trudnym dla naszych księży i dla nas wszystkich okresie, nastąpił wreszcie radosny dzień: we wtorek 13 kwietnia 1965 roku o. Rafał odprawił pierwszą Mszę św. od 1958 r. zupełnie legalnie w katedrze. Już wcześniej, bo 8 kwietnia dowiedziałam się o pertraktacjach Komitetu katedralnego w sprawie powrotu do pracy o. Rafała. Było to trzymane w tajemnicy, tak, że dla ogółu wiernych pojawienie się księdza stanowiło radosną niespodziankę. Ludzie w głowę zachodzili, skąd ta ustępliwość władz, które przecież nieustannie prześladowały naszych księży. Zwolnionych było na Ukrainie ok. 50 księży, których w tym czasie również przywrócono.

Powrót do pracy o. Rafała wypadł w samą porę, bo ks. kanonik Jastrzębski już mocno niedomagał i nie mógł pracować w kościele. 11 marca 1965 r. zaczął odprawiać Mszę św. u siebie w domu. Jedna pobożna niewiasta służyła mu do Mszy. Ks. kanonik zachorował na zapalenie płuc i umarł 7 stycznia 1966 r., a nie jak mylnie napisano nad grobem 1965. Został pochowany na Cmentarzu Janowskim obok siostry, z którą mieszkał, a która zmarła na raka w 1962 r. Gdy ks. kanonik dowiedział się we wrześniu tegoż roku o tej chorobie siostry, dostał lekkiego ataku sklerotycznego: miał zaburzenia w mowie i pamięci, ale na szczęście to minęło. Pogrzeb ks. Jastrzębskiego odbył się 10 stycznia. Ciało spoczywało na katafalku w katedrze. O godz. 12.30 ks. Hałuniewicz odprawił Mszę św. i wygłosił kazanie. Mówił o powołaniu ks. kanonika, który miał głos wewnętrzny: "Pójdź za mną, bądź Moim uczniem, Moim kapłanem". Ks. kanonik zawsze mówił: "Bogu służę". Do ostatniej chwili był pogodny i życzliwy ludziom. Ks. Hałuniewicz jest szczęśliwy, że nie potrzebuje nic dodawać i upiększać jego życia. Był mu towarzyszem i przyjacielem. Wszystko co ks. kanonik posiadał, zapisał w testamencie ks. prałatowi.

Data śmierci ks. Jastrzębskiego, 7 stycznia, była znamienna: wypadała w pierwszy piątek miesiąca i w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia obrządku grecko-katolickiego. Podkreślił ten dziwny zbieg okoliczności jeden z księży z prowincji przybyłych na pogrzeb.

Trzeba tu zaznaczyć, że po potępieniu Unii przez władze sowieckie w 1946 r., Ukraińcy a zwłaszcza ich inteligencja, zaczęli coraz liczniej napływać do naszych kościołów. Prości ludzie długi czas nie rozumieli różnicy między obrządkiem grecko-katolickim a prawosławiem. Mówili: "Pan Bóg jest jeden" i sunęli do cerkwi. Księża greko-katoliccy, którzy nie podpisali zgody na prawosławie, byli prześladowani, często wywożeni z rodzinami na Sybir, ale nieraz widywało się w naszym kościele takiego księdza spowiadającego na klęczniku penitenta klęczącego obok. Była to duża ulga dla naszych księży, ale również wielkie ryzyko. O. Rafał mawiał, że to idzie na jego konto, tak, że zabroniono im u nas spowiadać. Poza tym nasi księża bardzo idą na rękę Ukraińcom, np. na święta Jordana stawiane są w zakrystii różne duże naczynia na wodę święconą. Jednakże za święcenie palm Ukraińcom w bocznym korytarzu zabroniono ks. Hałuniewiczowi odprawiać Mszę św. przez parę tygodni. Można sobie wyobrazić, jak te różne szykany, to wzywanie do władz szarpie nerwy naszym księżom i skraca ich życie.

Po powrocie do pracy o. Rafał zabrał się z wielkim zapałem do wprowadzania w życie zmian soborowych. Dużo osób, zwłaszcza starszych, żałowało łaciny i z wielkim trudem przyzwyczajało się do nowego porządku. Ks. prałat Hałuniewicz do końca swojej pracy w kościele odprawiał po łacinie rezygnując z nauczenia się zmian.

Do 1971 r. nie zdarzyło się nic złego w naszych kościołach. Współpraca ks. prałata z o. Rafałem układała się harmonijnie. Niestety 20 sierpnia tegoż roku o. Rafał ciężko zachorował. Podczas wieczornej Mszy św. komunikował i w pewnej chwili oddał kielich ministrantowi i wyszedł. Znaleziono go zemdlonego w zakrystii na podłodze. Podobno dostał silnych boleści. Wezwano pogotowie ratunkowe, ale po zbadaniu o. Rafał wrócił jeszcze o własnych siłach do domu. W nocy bardzo silne boleści powtórzyły się i Ojciec sam sobie wezwał pogotowie, bo nikogo prócz niego nie było w domu. Zawieziono go do szpitala mieszczącego się w dawnym kościółku św. Jana, ale tam nie było chirurga, więc udano się do szpitala kolejowego, gdzie 21 sierpnia dokonano operacji na skręt kiszek, po raz trzeci w jego życiu. Przyczyna, jak ludzie mówili, leżała w tym, że "ojciec się głodzi, bo nie ma czasu".

Ks. Hałuniewicz, już wtedy 82-letni, pozostający pod opieką lekarzy, którzy mu zabronili chodzić po chorych i na pogrzeby, musiał sam wszystkiemu podołać i już ledwo dawał rady. Dnia 2 września o. Rafał przyszedł wieczorem do katedry ze szpitala po jakąś książkę. Gdy ks. prałat go zobaczył, zostawił mu odprawienie Mszy św. wieczornej i poszedł do domu. Wobec tego o. Rafał wyszedł ze szpitala na własne żądanie i przystąpił do pełnienia swych obowiązków. Skutki tego kroku były fatalne: o. Rafałowi utworzyły się dwa skrzepy w nodze i w dodatku ruszyły się. Było 80% zagrożenia, ale szczęśliwie spadło na 20%. Parafianie byli podzieleni: jedni mieli pretensje do ks. prałata, inni mówili o cudzie katedralnym, że ksiądz wrócił do pracy w 12 dni po operacji. Podobno naczelny lekarz szpitala, gdzie o. Rafał leżał, przyznał się do błędu, że za prędko wypuścili księdza. Od tego czasu po dziś dzień jest nie gojąca się rana na nodze. Znajoma lekarka mówiła, że rana jest do kości. Zresztą o. Rafał nie lubi lekarzy i nie słucha ich. Mawia, że to są mili ludzie, ale wtedy gdy nie leczą. Kiedyś Ojciec miał grypę i 39 stopni gorączki. Lekarka kazała mu się położyć. Nazajutrz zastała kartkę: "Czuję się doskonale, idę na pogrzeb".


Przypisy:

26 MWD - Ministerstwo Wnutriennych Dieł (Ministerstwo Spraw Wewnętrznych): instytucja kontynuująca w latach 1946-54 funkcje dawnego NKWD. W czasie opisanym przez Autorkę, MWD już nie istniało, bowiem od 1954 r. zostało przemianowane w KGB.

27 Pomimo upływu 11 lat od chwili napisania tych słów przez autorkę, opinia ta nadal jest aktualna. Mimo wielokrotnie czynionych starań ze strony wiernych obrządku łacińskiego, a potem Kurii Metropolitalnej we Lwowie o zwrot świątyń dla potrzeb kościoła rzymskokatoliskiego, nigdy petycje owe nie zostały spełnione. Wręcz przeciwnie, obiekty stanowiące do 1939 r. własność tegoż Kościoła, oddane zostały grekokatolikom, prawosławnym, protestantom, bądź nadal pełnią funkcje pozasakralne. Jedyny wyjątek stanowi kościół na Zboiskach czynny wszakże od niedawna jako świątynia obrządku łacińskiego, ale teren ten w ścisłym znaczeniu nie należał kiedyś do miasta Lwowa.

Copyright © 2001 Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo Wschodnich.
Oddział w Krakowie.
Wszystkie prawa zastrzeżone.

Powrót

Powrót