Spotkanie z Charley’m

Mieszkajac na Florydzie 12 lat z tego prawie 9 lat na stale, jestesmy przyzwyczajeni ze w okresie o 1 czerca do 30 listopada jest sezon hurganow. Co roku sa roznego rodzaju spotkania polaczone z informacjami jak sie nalezy zachowac jak nadejdzie huragan, gdzie sa drogi ewakuacyjne, co trzeba miec w domu na wszelki wypadek i jak sie nalezy zabezpieczyc w razie huraganu. Co roku jest po kilka niedaleko przechodzacych huraganow roznych typow. W naszej okolicy ostatni byl 40 lat temu i szansa na przezyce nastepnego jest dosc duza pod warunkiem ze sie zastosuje odpowiednie srodki ostroznosci. Obecnie, kiedy sluzba metereologiczna dysponuje znacznie lepszymi informacjami, ktore miejscowe stacje TV i radiowe przekazuja publicznosci, normalnie jest wystarczajaca ilosc czasu na ewakuacje do schronow. Jednym mankamentem jest to ze nie mozna zabierac ze soba czwroronoznych towarzyszy, co ich wlascicieli zniecheca do korzystania ze schronow. My bylismy jednymi z nich, poniewaz zostawienie Bolusia w domu na laske zywiolu nie wchodzilo w rachube.

Niestety Huragan Charley postanowil nad odwiedzic.

Piatek 13 sierpnia:

Zaczelismy jak zwykle obserwowac go od czasu jak zaczal sie “rodzic" u wybrzezy Afryki, pozniej zblizyl sie do Kuby, ktora przeszedl dolina i tam chyba nie wyrzadzil wiekszych szkod. Po wejsciu na Morze Karaibskie zaczal nabierac sily i jego poczatkowym celem byla Zatoka Tampy, tak ze spodziewalismy sie ze bedziemy mieli silne opady, wiatr i najbardziej sie obawialismy fali jaka bedzie jego wynikiem. Poniewaz nasz dom jest niecale 11 stop ponad poziomem morza, a ze Charlie mial przechozic w czasie przyplywu, wiec to nie wygladalo wesolo. Jednak w ciagu calego przed poludnia kierunek huraganu zaczynal sie przesuwac w kierunku wschodnim – czyli naszym - i zaczal nabierac sily z grupy 2 na 3. To nie byla dla nas dobra wiadomosc, ale jeszcze mielismy nadzieje ze nas minie. Siedzilismy przyklejeni do TV ktora wylacznie podawala wiaomosci metereologiczne i obserwowalismy jak sie przesuwa oko huraganu. Nastepna ofiara huraganu byla przybrzezna wyspa Fort Myers Beach. Pozniej wyspy: Sanibel, Captiva i Pines. U nas zamiast wysokiej fali zapowiedziano ze huragan wyssie wode z zatoki i naszych kanalow. Huragan wzrosl do sily 4 i podano nam ze jest juz za pozno zeby uciekac i trzeba pomyslec jak przezyc przejscie nad nami oka huraganu korego wiatr wzrosl do 149 mil/godzine. Polecono schowania sie w bezpiecznym pokoju, ktory nie ma okien i jest w srodku domu i najlpiej nakryc sie na wszelki wypadek materacem ktory by ochronil jak by zerwalo dach i sufit i belki by zaczely spadac. W ostatnim e-mailu jaki dostalismy od brata radzil zebysmy zalozyli na siebie kamizelki ratownicze a na glowe kaski. Zaczela sie ulewa i coraz silniejszy wiatr tak ze palmy sie wyginaly prawie do ziemi, niektore sie lamaly i zaczynaly latac. Nasze dzrzwi wejsciowe z trudnoscia sie trzymaly. Drzwi od garazu byly w niebezpieczenstwie, ale na szczescie zgodnie z rada sasiada sprzed lat zaparlismy je samochodem, tak ze je “utwardzilismy". Niestety nasza duza palma obok wjazdu do garazu, nie oparla sie podmuchom i zlamala sie przy samym korzeniu tarasujac wjazd do garazu i uszkadzajac sufit wejscia do domu. Jedno z malych okien peklo, ale poniewaz wewnatrz mamy siatki metalowe chroniace nas przed owadami, wiec szklo nie wpadlo do pokoju a wode wlewajaca sie przez rozbite okno zaslonilismy grubym kartonem. Trudno mi powiedziec ile czasu trwal ten polnocny wiatr. W pwnym momencie ucichl, na moment, wyszlo slonce i pozniej wiatr zaczal wiac z ta sama sila w kierunku zachodnim. Zerwal nam najpierw ogrzewanie sloneczne wody w basenie, a pozniej nasza aluminiowa klatka pokryta siatka chloniaca przed owadami, nasza “lanai" zaczela sie lamac i jej kawalki “latac", na szczescie w kierunku sasiedniej pustej parceli. Pozniej w naszym kierunku zaczely latac kawalki klatki sasiada, na szczescie zatrzymujac sie na naszym zywoplocie. W ciagu kilku minut z calej klatki pozostalo nam tylko kilka aluminiowych kątówek jakie nie zostaly oderwane od dachu. Wiatr zaczal wpychac wode deszczowa pod rozsuwane drzwi do jadalni i sypialni. Jul zaczęła klasc reczniki zeby ja tamowac. Ja poszedlem sprawdzac potop w sypialni, poslizgnalem sie na mokrej posadzce i upadajac rozbilem sobie glowe. Ciagle jeszcze slysze ten loskot czaszki uderzajacej o pokryta kaflami posadzke. Po chwili wstalem z silnym bolem glowy i podszedlem do zony, ktora pozniej mi powiedziala ze byla przerazona bo mowilem od rzeczy. Nie bylo mowy o szukaniu ratunku w czasie huraganu, wiec zaprowadzila mnie do sypialni, posadzila na fotelu i polozyla na glowe kompres z lodu i wrocila do tamowania wody. Niedlugo potem wiatr zaczal ucichac, deszcz przestal padac i poczulem sie na tyle lepiej, choc glowa mnie cholernie bolala, ze poszlimy ogladac wyniki huraganu. Widok byl przerazajacy. Sliczny ogrod przestal istniec, zginela bez sladu palma kokosowa, druga byla calkiem lysa, pozostale palmy mialy wszystkie galezie polamane. Nasze drzewo pomaranczowe bylo wyrwane z korzeniami i lezalo na brzegu basenu. Po naszej klatce nad basemen zostalo kilka pogietych katownikow, mase siatek, w basenie bylo sporo lisci, galezie. Po pewnym czasie zobaczylismy ze woda zaczela wyciekac z basenu i jej poziom znacznie opadl. Mozna bylo siasc i plakac. Ale podobnie bylo naokolo. Wiekszosc dachowek zniknela, na szczescie dach nie przeciekal, a to bylo najwazniejsze.

Pozostalismy bez wody, pradu, telefonu i co najwazniejsze klimatyzacji, a upal byl ponad 90F i wilgotnosc blisko 100% .

Pierwsza noc byla bardzo trudna. To przejscie z normalnego komfortowego zycia do raczej “pierwotnych" warunkow nie bylo latwe. Nie mielismy innego wyjscia jak sie pogodzic z losem. Jedynym pocieszeniem bylo to ze mielismy jeszcze wode w basenie ktora pozwalala nam na uzywanie klozetu i mycie sie co przy tej temperaturze bylo konieczne. Nasz kotek Bolus byl przerazony i oczywiscie nie mogl zrozumiec co sie dzieje i tylko sie do nas garnal, co mu dawalo pewne poczucie bezpieczenstwa. Przed pojsciem spac udalo sie nam zadzwonic z samochodu do brata i zawiadomic go ze zyjemy.

Sobota 14 sierpnia:

Nasza okolica wygladala jak po wojnie. Bylismy na dodatek zablokowani palma lezaca w poprzek naszego podjazdu i zaczelismy kombinowac jak wyjsc z tej sytuacji. Ja odpilowalem kilka galezi, ale o pocieciu duzego pnia nie bylo mowy. Na szczescie uslyszelismy ze ktos uzywa pile lancuchoa i jak ustalilismy kierunek glosu, Jul poszla i poprosila dalszych sasiadow o pomoc. Nie tylko nie odmowili ale przyszli cala rodzina, pocieli palme na kilka kawalkow i potoczyli je do jezdni. Bylismy wolni i postanowilismy wyjechac i zobaczyc jak wygada okolica i zawiadomic naszego agenta ubezpieczeniowego o stanie naszych strat.

Na terenie naszej wyspy byly bardzo duze straty, ale ze wzgledu na bardzo wymagajace przepisy budowlane, nie wiedzielismy zadnego domu ktory by byl rozwalony. Prawie wszystkie nie mialy klatek nad basenami, sliczne palmy i krzewy byly polamane lub wyrwane z korzeniami. Sporo drzwi do garazy bylo wyrwanych, sporo tez okien wybity i przynajmniej czesc dachowek zostala zerwana z dachow. Po wyjezdzie z wyspy sytuacja zmienila sie diametralnie. Sporo domow bylo bez dachow, niektore z nich to “kupka" belek, mebli i materacow. Obok nich od czasu do czasu domy prawie ze nie zniszczone. Ale tych ostatnich bylo niewiele. Ulice juz przewaznie uprzatniete, nie mniej jezdzenie po nich bylo niezbyt bezpieczne gdyz latwo mozna bylo zlapac “gume". Wiekszosc stacji benzynowych zniszczona, nie mozna bylo kupic benzyny, bo nie bylo pradu jaki jest konieczny do pompowania benzyny. Agenta nie znalezlismy i wrocilismy do domu. Ci sami sasiedzi - widzielismy ich poprzednio tylko raz rok temu na “Street Party" naszej ulicy – ktorzy pocieli nasza palme zaprosili nas na barbeque i kazdy mial przyniesc cos do jedzenia. Wszyscy mielismy sporo jedzenia jakie z powodu braku pradu musielismy albo szybko zjesc, albo wyrzucic, bo nie mozna tego bylo dluzej trzymac, zeby nie zakazic lodowek. Jak sie pozniej dowiedzialem ze poniewaz prad byl wylaczony przez elektrownie jak nadchodzil huragan, ubezpieczenie nie pokryje kosztu wyrzuconej zywnosci, a to byla powazna suma. Staralismy sie zapomniec o smutnej rzczywistosci wspominajac to co bylo juz przeszloscia.

Na szczescie znalazlem radio na baterie i znalezlismy miejsocwa stacje jaka nadawala lokalne informacje, tak ze byl kontakt “ze swiatem", jaki dla nas ograniczyl sie do naszego powiatu, a raczej do e miasteczka. Jak sie okazalo studio stracilo dach, tak ze speakerzy mowiac do nas mogli ogladac ugwiezdzione niebo i zartowac na ten temat. Noc byla goraca i parna i staralismy znalezc choc jakis maly powiew. Na szczescie resztki wody w basenie pozwalaly na ochlode ktore to kapiele wykorzystywalem do usuwania lisci, srub z klatki i kawalkow dachowek. Nasz telefon w samochodzie nie dostawal polaczenia, podobna sytuacje mieli inni posiadacze telefonow komorkowych.

Niedziela, 15 sierpnia:

Poniewaz jedyna ochloda byla jazda samochodem, wiec postanowilismy pojechac poszukac benzyny jak i miejsca gdzie moglibysmy dostac polaczenie telefoniczne. W radiu uslyszelismy ze benzyne maja w naszym klubie Sam’s, wiec tam pojechalismy i zobaczylismy ogonek skladajacy sie pewnie z ponad setki samochodow. Balem sie ze czekajac skonczy sie nam benzyna, wiec postanowilismy jechac dalej na polnoc, na tereny jakie nie byly dotkniete huraganem. Okoliczne stacje benzynowe albo nie mialy juz benzyny, albo bardzo dlugie ogonki gdzie nie bylo pewnosci ze jak dojedziemy to jeszcze bedzie benzyna. Jechalismy dalej i dalej az dojechalismy do Venice gdzie wjechalismy w kolejke i tam zatankowalismy. Tak jak na calym swiecie przed nami wcisnela sie bezczelna kobieta, ktorej nie omieszkalem zwrocic uwage. Stamtad moglismy juz zatelefonowac do naszej firmy ubezpieczeniowej i zglosic ze mamy powazne szkody, pozniej do brata i do Chris’a, poza tym wstapilismy do kilku sklepow zeby kupic niezbedne drobiazgi jak i lod. Wracajac dowiedzielismy sie ze Gwardia Narodowa rozdaje wode i lod, wiec wstapilismy zeby dostac tak cenne w obecnej sytuacji produkty. Po powrocie zaprosil nas Jack, nasz sasiad z naprzeciwka na barbeque na ktore przynieslismy nasze specjaly, jakie juz trzeba bylo szybko wykorzystac, bo sie rozmrozily, wiec nie nadawaly sie na przechowywanie. Kiedy jedlismy zobaczylem dosc wiekowy duzy Mercedes jak powoli podjezdzal w kierunku naszego domu. Podszedlem do niego, bo wiedzialem ze nalezy do Janka Deca z Venice. Okazalo sie ze przyjechal zobaczyc co z nami sie dzieje, bo nie mogl sie dodzwonic. Przywiozl z soba kolege swego syna ktory przyjechal do niego z Oregon rozbudowywac jego dom, zeby go uatrakcyjnic, nim go sprzeda. Niestety formalnosci jakie sa wymagane nim mozna zaczac budowe nie byly jeszcze zakonczone, wiec Jurek, bo takie jest jego imie, mial przymusowe wakacje. Skorzystalismy z tego i poprosilismy go zeby przyjechal nam pomoc w oczyszczeniu pozostalosci naszej klatki, ogrodu i naprawieniu wycieku basenu i systemu irygacyjnego. Prosbe spelnil i bardzo wiele nam pomogl. Nie wyobrazam sobie, jak bysmy sobie dali rade bez niego.

Poniedzialek, 16 sierpnia:

Rano pojechalismy po wode i lod, szukalismy miejsca gdzie podobno mozna telefonowac, ale go nie znalezlismy. Jak wrocilismy, Jurek juz byl i zdejmowal resztki naszej klatki i wynosil je na ulice skad pozniej szabrownicy je zabierali i sprzedawali na zlom. Wyciagnelsmy nasz barbeque bo Jul chaiala zrobic obiad. Niestety brykiety jakie mielismy od lat byly juz antykami I nie chcialy sie zapalic. Na szczescie Jurek mial palnik i potrafil je rozpalic. Po dosc poznym obiedzie musial pojechac do Janka, bo w naszym powiecie obowiazuje godzina policyjna pomiedzy 9 wieczor a 7 rano. Zeby utrzymac porzadek przyjechalo do nas sporo policji z roznych okolic naszego Stanu, a poza tym zmobilizowano Gwardie Narodowa, ktora rowniez rozpoczela patrolowanie jak irozdzielanie wody, lodu i zywnosci. W szeregu punktach naszego miasteczka zalozono kuchnie gdzie mozna bylo zjesc, dostac wode i lod. Trzeba powiedziec ze nie zostalismy zapomniani. Zjechalo sporo instalatorow zeby odbudowac siec zasilania elektrycznego ktora byla w oplakanym stanie bo wiele slupow bylo polamanych, kable lezaly na ziemi. Przyjechali nie tylko z innych czesci naszego stanu, ale rowniez nawet z tak dalekich stanow jak Wisconsin. Pomoc nam okazywana byla imponujaca i to byl dopiero poczatek. Jednak potrzeby byly ogromne bo wiele rodzin znalazlo sie bez dachu nad glowa i zmuszonych bylo przebywac w schronach, gdzie warunki byly spartanskie, nie mniej byli karmieni i mieli tymczasowy dach nad glowa.

Wtorek 17 sierpnia:

Zbudzilismy sie dosc wczesnie bo bylo goraco i duszno. Jul od piatku nie spala w swojej sypialni gdzie doslownie nie bylo powietrza, bo bylo otwarte tylko male okno a szklane drzwi do lanai nie mozna bylo otworzyc, bo nie mielismy siatek na drzwiach. Spala w pokoju “rodzinnym" gdzie po otworzeniu wszystkich okien i drzwi wyjsciowych bylo wiecej powietrza i czasem byl lekki przeciag. Wieczory spedzalismy przy swiecach, ale ostatniej nocy sasiad ktory wyjezdzal na slub wnuka pozyczyl nam lampe na “propane gas", ktora dawala wiecej swiatla, ale rowniez i ciepla, ktorego nie potrzebowalismy. Ja probowalem spac tez na tej samej rozsuwanej kanapie, ale po jednej nocy bylem tak obolaly, ze zrezygnowalem i wrocilem do siebie, gdzie najtrudniej bylo zasnac bedac dobrze spoconym.

Znowu pojechalismy po lod i wode i jak wrocilismy zastalismy Jurka ktory juz spuscil troche wiecej wody z basenu i mogl spokojnie naprawiac wyciek. Zrobil to bardzo “elegancko" w cemencie, a nie jak poprzednio kiedy cale “urzadzenie" bylo w piasku i to bylo powodem ze po zerwaniu sie klatki “wysiadlo". Pozatem pocial na kawalki nasze dzrewo pomaranczowe i pociete kawalki wyniosl na droge, gdzie gora drzew i krzakow rosla niespodziewanie szybko. Nie pamietam dokladnie kiedy przyjachal syn naszej sasiadki Jessie - Bruce – swoim wielkim mieszkalnym autobusem ciagnac za soba wielki generator. Ofiarowal nam podlaczenie do generatora, problem byl tylko z jego uruchomieniem. Z pomoca przyszedl Jurek, ktory okazal sie specem “od wszystkiego", zapuscil generator i podlaczyl nas, co nie bylo takie latwe, szczegolnie dla amatora, jak ja. Niestety z powodu godziny policyjnej musial sie spieszyc po obiedzie, a my moglismy poraz pierwszy ogladnac TV. Ja mialem zapasowa antene na ktorej moglismy zlapac dwie stacje i zobaczyc dziennik i troche reportazy z Olimpiady, o ktorej niewiele mielismy pojecia. Co prawda od niedzieli mielismy codziennie gazete, ale nie bylo czasu na jej czytanie i przewaznie sluchalismy miejscowej stacji radiowej z ktorej dostawalismy na biezaco informacje co sie dzieje i gdzie mozna podjechac zeby cos kupic czy dostac.

Sroda 18 sierpnia:

Rano zrobilismy “najazd" na Jasia zeby moc wziac cieply prysznic, Jul wymyc wlosy i posiedziec troche w klimatyzowanym domu, skorzystac z telefonu i porobic zakupy. Jasio myslal ze zostaniemy kilka dni, przygotowal nam sypialnie, ale poniewaz bylismy bez Bolusia i nie planowalismy zostac, wiec po lunchu wrocilismy do domu ustalajac ze wrocimy do niego w sobote na dwudniowy weekend, ale z Bolusiem. Zjedlismy smaczny lunch w pobliskiej restauracji do jakiej zawiozl nas Janek. Wracajac wstepilismy po drodze do City Center gdzie dostalismy od Narodowych Gwardzistow zapas wody i lodu tak ze moglismy przechowac nasze bardzo skape zapasy zywnosci. To byla ironia losu, bo mielismy duze zapasy zywnosci, ale jak nam wysiadl prad, oddalismy troche zamrozonych mies do Mary ktora miala generator i lodowke “na chodzie". Czesc pojechala do Janka zeby je zuzyl, a reszta niestety poszla na smietnik, bo nie chcielismy zakazic naszej nowej lodowki, ktora by sie wowczas nadawala tylko na smietnik. Podlaczono wode, ktora przez pierwszy dzien tylko kapala, ale pozniej bylo jej wiecej. Ja wieczorami chodzilem do basenu gdzie w glebokiej czesci mozna jeszcze bylo sie kapac a przy okazji wybieralem liscie i rozne kamyki srubki z polaczen klatki.

Czwartek 19 sierpnia – siodmy dzien:

Zbudzilem sie kolo 4-tej rano z bardzo silnym bolem zoladka. Zastanawialem sie co mi moglo zaszkodzic. Ostrzezono nas ze woda jest zakazona i nie mozna jej pic bez gotowania czy tez dodania chloru. Wody nie pilem, wiec podejzewalem ze moze cos mi zaszkodzilo co jadlem w czasie lunchu. Poniewaz Jul jadla to samo, wiec chyba to nie bylo z powodu jedzenia. Pozniej bol objal rowniez moja stara operowana przepukline, wiec doszedlem do wniosku ze sie podzwignalem. Mialem wielka ochote zbudzic Jul zeby mnie zawiozla na pogotowie, ale pozniej pomyslalem sobie ze w ten sposob bym ja pozbawil weekendu u Janka. Po jakichs dwoch godzinach bol zelzal i sie zdrzemnalem. Tego dnia mialem zamowiona wizyte u Malgosi – mojej lekarki – wiec pojechalismy. Ona zbadala mnie i powiedziala ze przepuklina sie nie otworzyla, ale nie moge nic podnosic, bo mam problemy z miesniami i ona jeszcze nie wie jakie lekarstwo mi szkodzi. Okazalo sie jej dom ma spore uszkodzenia, ale jest mieszkalny. Miala szczescie bo on jest polozony przy samej plazy Charlotte Harbor przez ktory przechodzilo oko huraganu. Po wizycie pojechalismy na lunch w otwartej juz Thank God it’s Friday, ktora miala bardzo ograniczone menu. Potem wstapilismy na male zakupy do Sam’s Club i wracajac dostalismy znowu od Narodowych Gwardzistow wode i lod. Moj bol, choc mniej silny wracal od czasu do czasu. Jednak mialem dosc siedzenia w spiekocie i namowilem Jul zeby pojechac na obiad. Jak sie dowiedzilismy firma ktora od kilku lat planowala wybudowac cale bloki kondominium, ale do tej pory nie wybudowala jeszcze ani jednego, zbudowala wielki namiot, ktory chlodzono i tam mozna bylo dostac sniadanie, lunch i obiad. Jak przyjechalismy bylo tam juz sporo ludzi i bardzo sprawnie podawano hamburgery, kanapki z kura i salatke fasolowa. Byla tez woda, kawa, rozne lemoniady. Bylismy glodni, wiec wszystko bardzo smakowalo. Oszczedzilo nam to rozpalanie barbeque i opedzania sie od much i komarow. Wieczorem przed TV polozylem sie na podlodze i to mi pomoglo w usmierzeniu bolu. Poszedlem wczesniej spac po prawie nie przespanej poprzedniej nocy, a Jul ogladala jeszcze TV i pozniej wylaczyla generator, zamknela garaz i poszla spac.

Piatek 20 sierpnia – osmy dzien:

Postanowilismy pojechac do Home Depot i ogladnac jakie maja tam generatory i kupic skrzynke pocztowa, bo nasza zostala zniszczona w czasie huraganu. Niestety nie posluchalem Malgosi i spuscilem drzwi garazowe ktore chodza lzej po naciagnieciu sprezyn przez Jurka, nie mniej po chwili dostalem boli ktore mialem wlasciwie caly dzien o zmiennym natezeniu. Nie zdecydowalismy sie na generator z tej prostej przyczyny, nie mowiac juz o cenach ktore napewno byly znacznie wyzsze jak w okresie kiedy niema takiego popytu jak obecnie, a poza tym ich waga wymagala kogos bardzo silnego do obslugi, nie mowiac juz o tym ze nie miescily sie w bagazniku naszego samochodu. Rowniez byl bardzo maly wybor skrzynek i na zadna nie mielismy ochote. Po drodze zobaczylismy ogloszenie dacharza, ale jak tam podjechalismy zastalismy kartke ze dzis nikogo tam niema. Wrocilismy wiec do domu po drodze wstepujac po lod, nawet dostalismy suchy, jak i po wode. Namowilem Jul zeby pojechac na obiad kolo parku, na jakim bylismy wczoraj. Pod koniec obiadu przysiadly sie do nas dwie panie: jedna byla przedstawicielka Florida University ktora przeprowadzala wywiad z ofiarami huraganu zeby mozna bylo w przyszlosci uniknac obecnych pomylek. Podkreslilismy ze sie nie ewakuowalismy glownie z tego powodu ze nie mozna bylo wziac do schronu naszego Bolusia ktorego bysmy nigdy nie zostawili na pastwe huraganu. Poza tym huragan zmienil kierunek w ostatniej chwili tak ze nie mozna juz bylo opuszczac domu. Druga pani byla reporterem Radia BBC. Poniewaz chciala nagrac wywiad na tasme, wiec poszukala miejsca gdzie bedzie troche mniej halasu i poszlismy do biura naszego gospodarza. Pierwsza czesc wywiadu przebiegla bez problemu, ale pozniej przyszedl czlowiek, ktory sie podal za wspolnika przedsiebiorstwa majacego budowac te osiedle i zaczal wyjmowac bardzo glosno lod z zamrazalnika prowadzac rownoczesnie rozmowe z ludzmi siedzacymi przy sasiednim stoliku. Poniewaz wszyscy widzieli ze jest wywiad, wiec trudno mi nie podejrzewac zlej woli w ich zachowaniu. Po dosc dlugim pobycie, chyba 15 minut wyszedl, ale za chwile wrocil zeby wlozyc mieso do zamrazarki. Wowczas nie wytrzymalem i dotknalem jego reki i prosilem zeby pozwolil na zakonczenie wywiadu z Jul. Wowczas spotkalem sie ze stekiem ordynarnych wyzwisk wypominajacym mi ze to on nas karmi i ze moze robic co mu sie podoba. Po chwili wyszlismy, pelni niesmaku, zamiast wdziecznosci za karmienie nas. Przpomnialo mi to pomoc amerykanska, ktora naprawde pomagala i pomaga wielu, ale zamiast wdziecznosci jestesmy nienawidzeni.

Po powrocie dostalem niezasluzona bure od Jul, bo nie powiedzialem nic niegrzecznego, tylko prosilem o chwile ciszy, co trudno nazwac powodem do wrzaskow i wyzwisk.

Sobota 21 sierpnia – dziewiaty dzien:

Wstalismy dosc wczesnie bo trudno jest spac w tej duchocie i zaczelismy sie przygotowywac do wyjazdu. Nie wiedzielismy jak zareaguje Bolus na podroz, ale postanowilismy nie brac ze soba klatki, tylko wyniesc go w duzym recznik ktory bedzie pozniej jego siedliskiem. Trzeba przyznac ze nas milo rozczarowal, bo po chwili narzekania i sprawdzaniu wnetrza samochodu ulokowal sie w reczniku kolo moich nog i poszedl spac. Po przyjezdzie do Janka zastalismy tam kartke ze on bedzie z powrotem za pol godziny i zeby sie rozgoscic na lanai. Niedlugo potem przyjechal i moglismy sie “wprowadzic" do naszej sypialni. Bolus poczatkowo schowal sie za wielki TV, ale potem wyszedl i zaczal sprawdzac zawartosc domu, i bardzo szybko sie zadomowil. Jul twierdzi ze Bolus lubi ludzi mowiacych po polsku i ma do nich wieksze zaufanie. Poniewaz Janek nie byl glodny, wiec zjedlismy sami lunch z zapasow jakie przywiezlismy i pozniej zabralismy sie za korzystanie z telefonu i oczywiscie z basenu, ktory mial boską w moim pojeciu temperature. Sam basen jak sie okazalo byl troche wiekszy od naszego, choc innego ksztaltu i glebokosci. Wieczorem chcielismy pojsc z Jankiem na kolacje, ale on sie wymowil i sami pojechalismy do znanej Jul przyjemnej wloskiej restauracji gdzie kotlet cielecy byl tak wielki jak talerz i przypomnial mi kotlet wiedenski jaki kiedys jadlem w gospodzie pod Wiedniem, co po 2 tygodniowym pobycie w Moskwie gdzie jak wiadomo nie mozna bylo sie uskarżac na smaczne jedzenie, byl jak z bajki. Po powrocie ogladalismy troche TV i poszlismy plywac. Noc w normalnych warunkach byla niezapomniana. Moze bylo troche duszno, bo nie potrafilismy uruchomic wiatraka, ale w porownaniu do naszej po huraganowej rzeczywistosci, bylo fantastyczne.

Niedziela 22 sierpnia – dziesiaty dzien:

Po porannym sniadaniu i plywaniu pojechalismy dwoma samochodami do katedry na polska msze, jaka sie tam tradycyjnie odbywa. Spotkalismy sporo polonusow, sporo znajomych moich znajomych. Msza byla po polsku, wiec dla Jul troche jak “tureckie kazanie", nie mniej nie narzekala. Rowniez na mszy obecna byla polska grupa taneczna zoraganizowana przy Parafii Matki Boskiej Czestochowskiej w Michigan z ich kapelanem ktory byl ko-celebrantem i wyglosil kazanie nawiazujac do odbywajacej sie olimpiady. Byl z Wladyslawowa i byl zwiazany z Cetniewem gdzie na poprzednia olipiade przygotowywala sie Polska Kadra Narodowa. Po mszy bylo typowe spotkanie po mszy roznych znajomych. Jul pojechala po sklepach a ja z reszta towarzystwa poszedlem na kawe i “wystepki" w Sali parafialnej. Przyjechal tez Tomek zeby sie pozegnac przed wyjazdem do Anglii. Musze przyznac ze bylismy pelni podziwu dla poziomu tancow, strojów i polszczyzny tej grupy skladajacej sie chyba wylacznie z mlodziezy juz tu urodzonej.

Po wystepach pojechalismy ogladac nowo kupiony i odnowiony dom przyjaciol Janka a potem szukac domu ktory oferowano Jurkowi do kupienia. To byla dluga i trudna wyprawa i w koncu znalezlismy się w wylacznie murzynskiej dzielnicy i stan posesji pozostawial wiele do zyczenia. Po powrocie zastalismy tam juz Jul gotowa do zrobienia obiadu z zapasow jakie Jurek uratowal, ale zeby jej nie zameczac poszlismy do pobliskiej restauracji na obiad. Po powrocie ogladnelismy “60 minut" a potem poszlismy do basenu gdzie spedzilsimy reszte wieczoru na interesujacych dyskusjach. Tym razem Janek uruchomil wiatrak, tak ze nasza noc byla jeszcze przyjemniejsza.

Poniedzialek 23 sierpnia – jedenasty dzien:

Rano Jul pojechala kupic skrzynke pocztowa i sciagaczke do benzyny i jak sie pozniej przyznala wstapila tez do sklepu z okazjami. Dodzwonilem sie do Rysi i Karola ze skorzystamy z ich zaproszenia spedzenia klku dni w ich Kondominium na Marco Island, dostalem wszystkie instrukcje i bylismy gotowi znowu zyc w “ludzkich" warunkach. Jurek pojechal poszukac dla nas generatora, ale nie znalazl nic odpowiedniego, natomiast ja znalazlem w Sarasocie maly generator podobny do tego jaki nam pozyczyl Bruce. Pojechalismy go ogladnac, ale co nas odstraszylo to jego waga. Pozatem spodziewalismy sie ze niedlugo podlacza prad, wiec taki powazny wydatek nie bardzo byl na czasie. Wrocilismy po rzeczy i Bolusia. Powrotna droge odbyl bez wrazen spiac na reczniku u moich stop. Jak widac zdal egzamin podrozowania duzo lepiej jak nasze poprzednie koty ktorym trzeba bylo dawac srodki uspakajajace. Czytajacy, o ile nie jest wielbicielem czworonogow nigdy nas nie zrozumie i w najlepszym wypadku puknie sie w czolo. Po drodze wstapilismy jeszcze po wode i lod i wrocilismy do domu zeby sie dowiedziec ze wieczorem, albo najpozniej nastepnego dnia bedziemy mieli swiatlo. Poniewaz nasza woda nie byla pitna, wiec podobno byla “za bezdurno" wiec zaczalem nalewac wode do basenu ktory przypominal mi wielka wanne pelna grochowki. Bruce – syn naszej sasiadki, ktory byl bardzo pomocny, powiedzial nam ze poprzedniego wieczoru pokazal sie na ulicy jakis dziwny facet i zapytany po co to przyeszedl dal dosc metna odpowiedz. Poniewaz pozniej wsiadl na bialej pol ciezarowki i odjechal, wiec Bruce zadzwonil na policje ktora zaraz sie zjawila jak i patrol Gwardii Narodowej i zaczeli go szukac. Nadlecial rowniez helikopter oswietlajacy ulice, ale nikt nie wiedzial czy go znaleziono czy tez gdzies uciekl. Cala noc podobno obozowal u wlotu do naszej ulicy patrol Gwardii zeby mieszkancy czuli sie bezpieczniej. Na noc dostalismy generator pelen benzyny, wiec przynajmniej pracowal wiatrak i mozna bylo wymyc sie w zimnej co prawdzie wodzie ale przy swietle malej lampki i ogladac 2 kanaly TV.

Wtorek 24 sierpnia – dwunasty dzien:

Na lunch pojechalismy do naszego kosciola, gdzie przy sali parafialnej rozgoscil sie Czerwony Krzyz ktory karmil i odziewal potrzebujacych. Dostalismy fasolke “chili", ktora mnie bardzo smakowala, ale nie bardzo nadawala sie dla Jul, ktora jednak ja zjadla bo byla glodna po czym musiala wypic Alka Seltzer zeby ja zneutralizowac. Potem pojechalsimy po wode i lod. Obiad Jul zrobila na barbeque ktore nie chcialo sie zapalic, bo jak widac nasze antyczne brykiety wymagaly podpalenia palnikiem, jakiego nie mielismy. Na szczescie nowe brykiety zapalily sie i obiad sie udal. Poniewaz w radiu ciagle podawano ze nalezy trzymac sie na bacznosci, bo jest sporo przyjezdnych przestepcow jacy chca wykorzystac obecna sytuacje, wiec zaczelismy zagladac do samochodow jakie sie pokazywaly na naszej ulicy jaka jest slepym zaulkiem I nikt oprocz mieszkancow lub ludzi serwisu nie mial po co do nas przyjezdzac. Przyjezdzalo tez sporo zbieraczy aluminium ale oni byli tolerowani zeby choc zmniejszyc gory materialow budowlanych czekajacych na wywozke. Nie mniej patrzylismy sie uwaznie na ulice zeby sie nie powtorzyly niedzielne “spacery". Musze przyznac za na nasza ulice wjezdzaly czesto patrole policyjne z roznych miast Florydy, ktore przyjechaly zeby pomoc naszym miejsowym “glinom". Z kilkoma z nich rozmawialem i bylem podziwu dla ich ofiarnosci. Pozniej zaczely sie pokazywac samochody elektrowni sprawdzajace nasza instalacje elektryczna i pod wieczor od jednego z nich dowiedzialem sie ze bedziemy mieli swiatlo “za 5 minut", ale jak poprawil kierowce siedzacy na platformle z tylu elektryk, ze za godzine. Wylaczylem generator, wlaczylem bezpieczniki i czekalismy. W pewnym momencie swiatlo zablyslo i bylismy w siodmym niebie, albo jak by powiedzial Waldek: czulem sie jak mlody bog po lewatywie. Zamknelismy okna, wlaczyli klimatyzacje a ja wlalem chlor i wzmacniacz chemiczny do basenu i wlaczylem pompe filtru i myjke basenu. Pozniej przyszedl Bruce na piwo i tak spedzilismy reszte wieczoru, zeby przed pojsciem spac miec cieply prysznic i zasnac w swiezym lozku. To byla rozkosz.

Sroda 25 sierpnia – trzynasty dzien:

Noc byla jak w bajce. Rano poszedlem sprawdzic basen i tam nie bylo dobrze. Bardzo male cisnienie pompy, zaczalem myc filter, ale woda prawie ze nie wychodzila z filtra ani do kanalu, ani do basenu. Balem sie spalic pompe, wiec dalem sobie spokoj. Poniewaz Jul jechala do dentysty, wiec miala wstapic do sklepu z przyborami dla basenow i zamowic serwis. Ja zaczalem porzadkowac swoja czesc domu ktora w okresie upalow byla praktycznie tylko magazynem. Jul wrocila z wiadomoscia ze dentystka niema jeszcze swiatla, porobila zakupy do pustej lodowki i zlozyla zamowienie na technika od basenow z tym ze nie mamy sie go co spodzieac wczesniej jak za 2-3 tygodnie. Telefon nie dzialal i nie bylo wiesci kiedy bedzie podlaczony. Mielismy normalny obiad i uruchomilem swoj malenki 5" TV ktory ma swoja antene, tak ze moge ogladac chyba nawet 3 kanaly, tylko ze na ekranie takiej wielkosci niewiele widze, ale moge slyszec. Przegralem 3 DVD jakie dostalem w miedzyczasie, tak ze czesciowo wrocilem do “normy.

Czwartek 26 sierpnia, czternasty dzien:

To byl dzien roboczy jak to Jul okreslila. Ona pracowala w ogrodzie czyszczac strone polnocna pod jej oknami. Ja musialem od czasu do czasu jej pomagac naprawiac rozne “tragedie", jednak nadal mialem zabronione cokolwiek podnosic, co bylo bardzo trudne widzac jak Jul ciezko pracuje. Co prawda mogla poczekac az przyjda ogrodnicy i zrobia za nia te robote, ale ona nie moze sie wyzbyc swojej “perfekcji", nie mowiac o tym ze nie chce zyc ciagle pod wrazeniem huraganu. Ja suszylem dywany jakie byly wilgotne pod jej lozkiem, bo jak woda pod sila wiatru weszla do sypialni zamoczyla je, a poniewaz Jul przez swoj pokoj tylko przechodzila, wiec nie wiedzielismy ze pod lozkiem dywany byly mokre. Niestety obecnie nadaja sie tylko do oddania lub wyrzucenia po otrzymaniu zaplaty z ubezpieczenia. Pozniej zabralem sie do robienia filmu z “Wizyty Charley’a". Moj pierwszy film byl o 15 minut za dlugi – chcialem go ograniczyc do godziny – wiec zaczalem jeszcze raz obcinajac wiecej. Niestety nie uwazalem jak filmowalem i sporo bylo zdiec “nieba". Co najciekawsze to byly komunikaty radiowe jakie nagralem filmujac. Moja druga proba sie udala, potem przegralem to do komputera i z niego zrobilem DVD a raczej VCD. Nie mniej mozna je odgrywac na DVD jak i na komputerze. Zrobilem sporo kopii i pierwsze poslalem do Ewy, brata i Staszka uzywajac jako opakowan reklamowek AOL jakie zbieralem w tym celu.

Piatek 27 sierpnia – pietnasty dzien:

Poniewaz w dalszym ciagu nie mamy telefonu, a telefon w samochodzie nie majacy zadnych guzikow i laczy tylko z jednym numerem, a jak pozniej trzeba naciskac wewnetrzen numery to nie ma jak, wiec postanowilismy poszukac bezplatnego telefonu do rozmow miejscowych z ktorego by mozna skorzystac. Najpierw wstapilismy do kosciola zeby zobaczyc jego stan. Okazal sie oplakany i tylko do rozbiorki i msze maja byc odprawiane po drugiej stronie ulicy w sali parafialnej. Pozniej byla zabawa z szukaniem owych telefonow. Jezdzilismy naokolo, pytalismy i kazdy dawal inne wyjasnienia, w koncu przez przypadek trafilismy. Jednak telefonowanie z ulicy przez ktora stale przejezdzaja samochody, nie jest takie proste. “Customer Service" ktore sa polozone na terenach nie nawiedzonych przez huragan i nie majacy pojecia o naszej sytuacji nie potrafil nam dac zadnej odpowiedzi. Jul dzwonila do roznych dekarzy, ale tam mozna przewaznie tylko zostawic informacje do oddzwonienia, wiec nie dla nas nie majacych telefonu. Lunch mielismy w Taco Bell ktory juz byl czynny, ale nie mial wody, bo nadal jest zakaz uzywania wody z kranu do picia bez jej przegotowania lub chlorowania. W Sam’sie chcielismy zalatwic telefon komorkowy. Byly rozne mozliwosci, ale trzeba podpisac roczna czy dwuletnia umowe, za zalozenie jest spora oplata, a pozniej miesieczna, podczas gdy tak naprawde nam telefon jest potrzebny tylko do czasu kiedy nie bedzie u nas normalnego telefonu. W koncu zdecydowalismy sie na kupno telefonu za ktory placi sie tylko za rozmowy. Oczywiscie one sa znacznie drozsze, ale niema tych dlugich umow. Chcialem wstapic do mego elektronika naprawic moj nowy magnetofon ktory po latach wyjety z pudelka bardzo zle dziala. Niestety jego zaklad jest kompletnie zniszczony i bede go musial poszukac jak bedziemy mieli telefon. Wracajac zatrzymalismy sie przy naszej podstacji telefonicznej przy ktorej od kilku dni pracuja nad jej uruchomieniem. Niestety informacja jaka dostalem nie byla pocieszajaca. Okazuje sie nasza rodzielnia zostala calkowicie zniszczona przez huragan. Nowa przyjdzie dopiero za tydzien i nastepny tydzien bedzie potrzebny na jej uruchomienie, wiec nie mozemy sie spodziewac polaczen wczesniej jak za dwa tygodnie.

Jak wjechalismy na podjazd za nami przyjechal drugi samochod i kierowca sie spytal czy jestem Szybalski. Jak potwierdzilem, okazalo sie ze to byl przedstawiciel firmy ubezpieczeniowej. Mielismy bardzo mila wstepna rozmowe i umowilismy sie na szczegolowe dyskusje w nastepny wtorek. Opowiadal nam ze musi najpierw zajac sie ludzmi ktorzy stracili dom i trzeba ich urzadzic, bo juz nie moga dluzej mieszkac w schronie. W porownaniu do nich naprawde nie mamy powodow do narzekania. Na drzwiach wejsciowych znaezlismy rachunek za naprawe filtra wody w basenie. Ta wizyta miala nastapic za 2 tygodnie, ale jak widac znalezli czas i nasz basen powoli traci kolor grochowki, tak ze jutro pewnie bedzie mozna pojsc poplywac. Co prawda niema slonecznego ogrzewania, ale poniewaz stale mamy upaly, wiec napewno woda nie bedzie chlodna. Wieczorem przegrywalem tasmy jakie dostalem od Karolcia dodajac mu moj film zeby zobaczyl jak wygladalo nasze zycie.

Sobota 28 sierpnia – szesnasty dzien:

Tak jak sie spodziewalismy, woda w basenie byla coraz bardziej przezroczysta i nabierala niebieskiego koloru. Przed domem byly duze ciezarowki i ladowarki ktore zabieraly nasze pociete drzewa i krzaki. Napisalem listy do naszych gazet w sprawie braku telefonow i polaczenia do internetu. Sasiad Joe je poprawil i byly gotowe do wysylki. Jestem ciekaw czy beda wydrukowane i przez ktora z dwu gazet do jakich poslalem i czy odniosa jakis skutek. Jak widac obie firmy korzystajac ze swego monopolu nie wysilaja sie i trzeba ich pogonic. Udalo mi sie namowic Jul zeby wstapic do jej kolezanki zeby korzystajac z jej telefonu uruchomic nasz nowy telefon komorkowy. Nie spodziewalem sie ze to bedzie takie trudne i sam nigdy bym sobie nie dal rade przy moim slabym wzroku. Pozniej chcielismy zadzwonic do Ewy, ale jak widac to albo jest niemozliwe z tego telefonu, albo po prostu nie wiemy jak. A szkoda bo Ewa czeka na wiadomosc, ktorej jej nie mozemy przekazac. Pozniej pojechalismy zaplacic za naprawe filtra, sprawdzic jak mamy dalej postrepowac z nasza woda w basenie. Musielismy kupic “utrwalacz" chloru. Cena spora i mysle ze to jakis prosty produkt, tylko w odpowiednim opakowaniu. Przypomnialo mi to stare dzieje sprzed wielu lat, kiedy pracowalem w firmie exportowej ktora dostarczala surowce farmaceutyczne do Wietnamu, ktore finansowal rzad amerykanski. Jednym z produktow byla “Epsom Salt" uzywana do moczenia nog, jako nawoz dla palm etc. Kosztuje to centy, ale odpowiednio opakowane i z odpowienia nazwa fabryczna sprzedawano ja z wielokrotnym zyskiem. Poniewaz dostawa byla jak wspomnialem finansowana przez rzad, kontrolerzy to wykryli i sprawa sie smutnie skonczyla. Oczywiscie na rynku wewnetrznym nie ma zadnych kontroli i ograniczen, wiec mozna sobie na to pozwolic. Jak jestem przy temacie to wspomne ze lubie sok V8 ktory jest sokiem pomidorowym z dodatkiem 7 roznych warzyw. Ten sam sok, produkowany przez te sama firme z ich oznakowaniem serii ale z nalepka WallMart kosztuje blisko 1/3 ceny tego samego produktu, tylko w opakowaniu firmowym.

Poniewaz nasz kosciol jest przeznaczony na rozbiorke, msze sa odprawiane w sali parafialnej gdzie rowniez jest siedziba Pomocy Katolickiej. Krzesla byly ustawione pomiedzy stolami pelnymi darow dla ubogich. Tlok byl niesamowity, bo widac przyslowie: Jak trwoga to do Boga okazala sie na czasie. Po obiedzie po 15 dniach przerwy znowu cwiczylem w basenie.

Niedziela 29 sierpnia – siedemnasty dzien:

To chyba nasz tyle o ile normalny dzien pod warunkiem ze sie nie wychodzi z domu i nie oglada zniszczenia jakie nas otacza. Zastanawiam sie czy warto nadal prowadzic moj dziennik, bo nic wiekopomnego juz sie nie dzieje. Nadal nie mamy telefonow, polaczenia z internetem i czeka nas ogrom pracy nim bedziemy mogli wrocic do naszego normalnego zycia. Zmienily sie priorytety i jak widac mozna sie do wszystkiego dostosowac pod warunkiem ze sie zaakceptuje ze nie mozna glawa przebic muru. Jedynym pocieszeniem jest to ze mamy dom i ze nie musimy sie tulac, jak to musi sporo mieszkancow naszych terenow, szczegolnie tych nieszczesnikow ktorzy mieli domy nie dostosowane do przetrwania huraganu, a takich jest wiekszosc. Najwiecej ucierpieli mieszkancy tak tu popularnych “trailers", czyli cos w rodzaju przyczep samochodowych jak i prefabrykanowanych domow.

2-4 wrzesnia 2004 - huragan Frances - kolejne emocje

Zalaczam moje dokonczenie, bo jednak Frances napedzila nam wiele strachu. Jedno jest pewne, ze zalozymy na nasze okna dodatkowe zabezpieczenia, choc podobno nastepny huragan mozemy sie spodziewac dopiero za 40 lat - jak poprzedni - nie mniej lepiej nie ryzykowac.

P.S. Jak widac zbyt szybko zakonczylem swoj dziennik nie spodziewajac sie wiecej “wiekopomnych” wydarzen. Niestety sie pomylilem. Po kilku spokojnych dniach, wizycie agenta ubezpieczeniowego szacujacego nasze straty, wizyty u Malgosi od ktorej dowiedzialem sie ze ze zdrowiem jestem w porzadku, zaczelismy nasze “normalne” zycie bez telefonu, internetu i TV kablowej. Ta ostatnia zmusila nas do ogladania dwoch kanalow, zreszta z bardzo slabej jakosci obrazem. Nasze dopytywania sie kiedy bedziemy mieli normalne servisy kierowane do “customer’s service” znajdujacych sie w roznych czesciach kraju i nie majacych pojecia co znaczy byc ofiara huraganow konczyly sie metnymi odpowiedziami, czesto bez zadnego sensu.

W czwartek 2 wrzesnia kupilismy telefon komorkowy, bo poleganie na telefonie w samochodzie nie bylo wystarczajace. Jul dokonala “gigantycznej” pracy przy jego uruchomienia, co wymagalo wyciskania niesamowitej ilosci numerow, na dla mnie prawie ze nie widocznej klawiaturze malutkiego telefonu. Tak ze juz mielismy jako taki kontakt ze swiatem. Zaczeto nas informawac ze nadchodzi nastepny huragan Frances, na szczescie mial isc po Atlantyku, ale planowal wejsc na lad w okolicach West Palm Beach, ktory jest troche na poludnie od nas – ale na wschodnim wybrzezu na szczescie – i nie wiadomo bylo jak blisko do nas dojdzie. Huragan mial mniejsza sile, ale zajmowal bardzo szeroki teren i szedl bardzo powoli. Nastapila najwieksza w historii ewakuacja wschodniego wybrzeza Florydy, bo jak widac skorzystano z “doswiadczenia” tragedii poprzedniego huraganu. My jako weterani, nie bardzo sie tym wszystkim przejmowalismy, bo porownujac nasza szybkosc 149 mil na godzine, do 50 a podmuchow do 70 uwazalismy za “zabawke”. Mialo padac sporo deszczu, w niektorych miejscach do 20 cali – 0,5m – ale u nas na wybrzezu mialo byc duzo mniej. Czas wejscia na lad nie byl pewny, bo szybkosc huraganu sie zmieniala.

U nas przelotne deszcze zaczely sie w sobote 4 wrzesnia, ale dopiero w niedziele rano zaczala sie silniejszy wiatr i ulewa, ale z przerwami. O 6:30 wieczorem zaczal sie sztorm, wiatr kolo 50-60 mil na godzine i trwal do 9 rano w poniedzialek. Noc byla koszmarna. Balismy sie ze nasze rozsuwane drzwi, a mamy ich 3 nie wytrzymaja, a wowczas to bedzie tragedia bo nie wiadomo jak to sie skonczy i czy potrafimy sie uratowac w reszcie domu. Wiatr zaczal nepedzac wode do kanalu tak ze byla kilka centymetrow ponizej sciany jaka jest obmurowany. Sciemnilo sie i nie widzielismy jak wysoko woda sie podniesie w czasie przyplywu i obawialem sie ze wejdzie na brzeg, moze podmyc basen, sciana kanalu moze sie zawalic, jak to bylo rok temu naprzeciwko nas. Przed szosta rano zbudzil mnie kot przerazony halasem wiatru i “stekaniem” rozsuwanych szklanych drzwi. Bylo ciemno, wiec nie widzialem jak wysoka jest woda w kanale. Nasza pozostala kokosowa palma – druga “wyfrunela” w czasie poprzedniego huraganu i nigdy jej nie znalezlismy – wyginala sie bardzo niebezpiecznie, ale na szczescie nie w kierunku domu. Straszne jest uczucie bezsilnosci. Jestesmy odcieci od ladu stalego, bo drogi sa pod woda. Nie ma gdzie i jak uciekac, zreszta przy tej sile wiatru to nikt do nas by nie dojechal czy doplynal. Nie pozostawalo nic innego jak czekac i starac sie zasnac.

Powoli wiatr sie uspokoil, nawet wyszlo troche slonca. Za wyjatkiem powywracanych doniczek na poddaszu lanai, polamanych galezi i pelno lisci w basenie nie bylo wiecej widocznych strat. Poprzedni huragan nas “wyczyscil” i nie bylo niczego wiecej do zniszczenia. Poniewaz na sasiedniej parceli bylo sporo materialow budowlanych i galezi, jakie dotad nie zabrano, balismy sie ze one zaczna latac i wybijac szyby. Na szczescie wiatr musial byc ponad ziemia i w ten sposob ich nie rozniosl. Niedlugo potem zadzwonil brat ze widzial w TV ze Punta Gorda jest pod woda. Tak bylo w naszym “srodmiesciu” ktore ogranicza sie do kilku uliczek, ktore bywaja pod woda z wezbranej rzeki “Pokoju” – bo tak sie ona nazywa – ktora oddziela nas od Charlotte Harbor. Rowniez na stalym ladzie sa kanaly, czesto nie obmurowane i w podobnej sytuacji wylewaja i domy nisko polozone zalewa wezbrana woda.

U nas na wyspie bylo sucho bo woda splynela do kanalow, ale nie zaryzykowalismy pojechac do sklepu, co nam odradzono w programach TV poswieconych naszej sytuacji. Przyjechala do nas Ela z synkiem zobaczyc jak sytuacja wyglada i mowila ze przyjechala pierwsza uliczka za mostem gdzie byla woda, ale mozna bylo przejechac. Poradzilismy zeby wracala inna droga, troche dalsza, ale bezpieczniejsza.



wrzesien 2004
Stanisław Szybalski
Punta Gorda, FL 33950
Prawa autorskie zastrzezone - wrzesień 2004

Licznik