LWÓW I JEGO MIESZKAŃCY

Wydanie specjalne tygodnika Przekrój

(1991)

Z „notatek lwowskich" - Ryszarda Gansińca


RYSZARD GANSINIEC (1888—1958), filozof, był profesorem filologii klasycznej Uniwersytetu Jana Kazimierza, w latach 1946—48 — Uniwersytetu Wrocławskiego, a następnie — Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wybitny przedstawiciel lwowskiej humanistyki. Spuścizna naukowa Profesora obejmuje wiele uznanych prac, rozpraw i esejów z dziedziny filozofii i literatury klasycznej, wieków średnich i odrodzenia. Był redaktorem kilku naukowych periodyków, założył we Lwowie „Filomatę", którego następnie wydawał w Krakowie.

„Notatki lwowskie" pisał na bieżąco w formie listów do żony Zofii (zm. 1988 r.). Prezentujemy fragmenty pochodzące z maja 1946 roku. Rękopis owego dokumentu przechowuje córka Profesora, p. Radość Gansiniec.


LWÓW TERAZ MI POLSKĄ

4 maja... Ten miesiąc źle mi się zapowiada. Mało pieniędzy mam, ale może dociągnę do następnej płacy. (...) Znasz przecież moją słabą stronę: nie lubię się rzucać po pieniądze i korzyści, z drugiej zaś strony doceniam niezbędność zdrowych podstaw ekonomicznych. Tu udręka idzie dalej: stała nagonka na Polaków wyjętych po prostu z prawa (chociaż i inni grażdanie właściwie tzw. ochrony prawa też nie bardzo znają i doznają). Wczoraj wieczorem, krótko przed godz. 18, na placu Zofii, Polakom rejestrowanym i nierejestrowanym odebrano wszelkie dokumenty i paszporty — o mało co nie wpadłem i ja, bo chciałem kupić cebulę. A lwowianie upierają się mimo wszystkich tych szykan zostać. Wszystkie instytuty i przedsiębiorstwa mają zwolnić Polaków do końca maja — taki nakaz dostały z Kijowa, ale nie wszędzie mogą ich zastąpić, zwłaszcza gdy chodzi o siły kwalifikowane. Otwarcie już grożą, kto nie jedzie na zachód, pojedzie na wschód, ale i ta groźba niewiele robi wrażenia, bo już prawie każdy lwowianin albo sam był na wschodzie, albo ma kogoś z krewnych tam, więc zżył się już z obrazem tych okropności i z myślą tej ewentualności. Żyję z tymi ludźmi wierzącymi w jakiś cud i wyczekującymi zbawienia z piekła udręki, bezprawia, nędzy, czepiającymi się kurczowo tej ziemi, tych grobów, tej grudy, i pełen jestem podziwu dla tego cichego szarego bohaterstwa, które stera nerwy i miele energią. Jakżeż to ich opuścić? (...)

6 maja... bardzo, bardzo nam tu źle. I chociaż wiemy, że przyroda okrutna, że nie lituje się nad słabym, lecz każe mu ginąć, to z drugiej strony wierzymy w rytm życia przyrody i wiemy, że po każdym przypływie nastąpić musi odpływ, i wzburzona fala, jak potężnie by nie rzuciła na osiedla ludzkie i je zniszczyła, ostatecznie cofać się musi do swego koryta. Tylko kiedy, kiedy? Wiemy, że to nastąpi, pragniemy być świadkami tego powrotnego ruchu — ale czy się jeszcze ostaniemy tak długo? Gazety sowieckie, z „Prawdą" na czele, skarżą się na to, że alianci dokoła Rosji założyli olbrzymie lotniska i widzą w tym chęć zawojowania Rosji. Podobnie też Stalin w rozkazie pierwszomajowym do armii twierdził, że państwa burżuazyjne gotują się do wojny z Rosją. Dużo na te biadania nie można dać, gdyż, moim zdaniem, one zamaskują raczej agresywność sowiecką: świadczą one jednak o tym, że bakcyl wojowniczości dalej grasuje. (...)

7 maja. Dziś pakowałem swoje książki, które niby 10 V mają pójść do Krakowa. Wiesz, że to bardzo męczące i poza tym bardzo smutne zajęcie — prawie tak, jak gdyby zmarłego włożyło się do trumny, a gdy stolarz wieko dobija, to brzmi to w mrocznej tej wozowni dominikańskiej (tu pakował profesor książki — przyp. red.) zupełnie tak, jak dobicie wieka do trumny. Więc smutno mi i bardzo smutno. Czuję, że mam żegnać się z czymś bardzo mi bliskim i bardzo mi drogim. Jeszcze dwa dni mam tej pracy. Zostają tylko jeszcze książki w lokalu seminaryjnym, których teraz niepodobna wynieść — na wszystko Kijów kładzie swoje łapy. Trudno, i tak z mojej biblioteki zostały już tylko strzępy, a z wydawnictwa nawet nie tyle. Widzę, że całe życie trzeba będzie zbudować sobie od podstaw znowu. (...)

10 maja... Dominikanie muszą jechać 14 V i oddać klasztor, dlatego też jutro przewiezie się moje książki do świetlicy parafii św. Elżbiety, aby nie zostały opieczętowane. Pojechać mają ok. 15 V i złożone w Akademii w Krakowie... Dominikanie wprost nadzwyczajne usługi oddali nauce polskiej, gdyż gorliwie i ofiarnie opiekowali się polską książką... Presja i najordynarniejsza przemoc wobec Polaków trwa nadal. Trudno, trzeba i to przetrzymać.

11 maja. Wszystkie klasztory muszą 14 V wyjechać i oddać klucze. Poszczególnym zakonnikom nie pozwala się zostać. Więc możesz sobie wyobrazić, jaki ruch we Lwowie i jak dzień i noc w klasztorach się pakuje... W kościele bernardyńskim pracują Sowieci. Ambonę już rozebrali. Posąg Matki Boskiej został na placu Mariackim. Sowieci naprawili ogrodzenie. Ludzie co dzień kładą przed statuą kwiaty. Trudno, trudno nam tu zostać. Robią na nas nagonki, jak ongiś organizowano łowy na niewolników. Jeżeli ma być transport, a niewystarczająca do kompletu ilość dobrowolnych, to milicja z placów i ulicy ściąga ludziom paszporty i oznajmia, że mogą je odebrać w Komisji Emigracyjnej. Wiem, że na mnie przyjdzie kolej (wyjazdu) i mróz mnie chwyta. O śmierci mogę spokojnie myśleć jako o konieczności przyrody, ale o swym wyjeździe stąd — nie. Cała burzy się krew.

12 maja. Po drodze widziałem rzecz godną pamięci: Polaków klęczących na progu zamkniętych przez bolszewików kościołów i modlących się... Zamknięte drzwi ozdobione bogato kwieciem, niby ołtarz. Przypominało mi to nabożeństwo Polaków w Rosji: będąc bez księży, mając tylko ornaty kościelne, rozkładają wszystko jak do mszy na stole sporządzonym jak ołtarz: ludzie śpiewają, modlą się, jest dzwoneczek na introit, są ministranci noszący tędy owędy mszał, a w środku „ołtarza" — tyko nieruchomy ornat. Ewangelię czyta starszy, on też zaczyna modlitwy i pieśni. Wkrótce, wkrótce i Lwów dojdzie do takich nabożeństw bez kościoła i bez księdza.

14 maja. Dziś Lwów przeżywa swoją psychozę masową: na ul. Kętrzyńskiego ukazała się w oknie II piętra Matka Boska i tłumy się tam wybrały, a milicja robi kordony i bije — wszystko na nic, bo każdy chce widzieć Matkę Boską... W tym nowe pogłosy: w oknach na ul. Gródeckiej, na ul. Żulińskiego, na ul. Zofii, na Zygmuntowskiej, itd. itd. pokazała się Matka Boska... Naturalnie łączę tę wizję z nadzieją oswobodzenia. (...)

16 maja. Jest owa nowa mania we Lwowie — patrząc z ulicy w okna, widzą to Matkę Boską, to różnych świętych... Idzie plotka, że komisja aliancka ma przyjechać do Lwowa dla skontrolowania wysiedlania Polaków... Zakomunikowałem rektorowi, że wyjadę, ponieważ nie uznali doktoratu i profesury. Obiecali, że natychmiast to przeprowadzą.

17 maja. Tu nadal twarda ręka na nas ciąży. Wczoraj aresztowano proboszcza Marii Magdaleny. Do 30 V w ogóle duchowieństwo ma być zlikwidowane, z wyjątkiem 3—4, którym pozwala się zostać. Kościół i zabudowania św. Mikołaja będą dane do dyspozycji biblioteki uniwersyteckie Nasi bibliotekarze kończą 31 urzędowanie, i wyjadą.

19 maja. Niedziela. W tych dniach znów przybyło kilka wagonów więźniów polskich — umieszczono ich na Łąckiego, potem pójdą do Donbasu. Wszyscy żyjemy tu w jakiejś gorączce.

20 maja. Panoramę Lwowa zrobił plastycznie i trzyma ją w swoim mieszkaniu inż. Janusz Witwicki, syn prof. Władysława Witwickiego, tłumacza Platona i psychologa. Chciał panoramę sprzedać miastu, ale Chruszczow, prezydent i władca właściwy Ukrainy, odwiedzając ją i zagadnięty o to, grubo odpowiedział: „Po co mamy nasze pieniądze wydawać za dokument stwierdzający, tak naocznie polskość Lwowa? Tego nam nie trzeba, o tym trzeba zapomnieć". (...)

21 maja. Z Donbasu przyszli zwolnieni więźniowie.

22 maja. Od wczoraj na nowo otwarta rejestracja. Duże tłumy ludzi, że nie można się dopchać. Wielu jednak postanowiło zostać, bo wierzy w wybuch zbrojnego konfliktu. (...)

25 maja. Dziś rano rejestrowałem się do wyjazdu. Mam z tego powodu wielkie awantury w akademii i uniwerku, gdzie kazali natychmiast odrejestrować się.

26 maja. Nagonka na Polaków trwa nadal. Siostry sakramentki chciały zostać i nie wyjechać, ale kazali natychmiast jechać. 3 VI zamyka się kościół św. Elżbiety — wygląda na to, że czynna będzie tylko katedra.

27 maja. Aby wyjechać, trzeba przedłożyć zwolnienie urzędowe z Uniwersytetu i Akademii. Napisałem więc te zajawy i poza tym osobiście zakomunikowałem kierownikom i rektorowi o swoim zamiarze. Niczego nie żądałem i nie żądam, gdybym tylko w ciągu tych dwóch lat, które tu byłem i pracowałem, mógł korzystać z normalnych praw... ochrony mieszkania podczas mego aresztowania, zwrot mieszkania dopiero po 3 miesiącach, zniszczenia rękopisów i książek, odebranie tytułu profesora i doktora, i nie staranie się o preatestację, odmowa prokuratora w ochronie obecnego mieszkania.

28 maja. Złote góry obiecują - wszystko, czego w tych 2 latach nie mogłem się doprosić, obiecują w 2 dniach dać.

30 maja. Dziś nasz transport odebrał kartę ewakuacyjną. Okazało się, że dla mnie karty nie ma, mam przyjść za 2 dni. Wszystkie te formalności tak żywo przypominają przygotowania pogrzebowe i faktycznie jest to pogrzeb polskiego Lwowa, z którym na to życie bierzemy rozbrat, choć kochamy go niewymownie. Kocham i Polskę, a Lwów teraz mi Polską. Z krwawiącym sercem patrzę na piękność tego szlachetnego miasta, na ten symbol Polski i polskości, który powoli tonie w barbarzyństwie stepu. Konieczność wyjazdu jest oczywista. 3 VI zamykają kościoły prócz jednej katedry, w niedzielę odbędzie się w innych ostatnie nabożeństwo, księża muszą wyjechać.

1 czerwca. Od Obkomu zakomunikowano, że w żadnym wypadku nie wolno mi wyjechać, że mam zostać. Widać traktują mnie jako Rosjanina, który zna tylko rozkazy i nie śmie mieć własnej woli. (...)


Materiał umieszczono za zgodą Redakcji. Wszystkie prawa zastrzeżone dla Redakcji tygodnika "Przekrój"

Powrót
Licznik

  Licznik

"
"