Artykuł został opublikowany w Czasopiśmie Zakładu Narodowego imienia Ossolińskich, Zeszyt 4 z 1994 roku

Profesor Mieczysław Gębarowicz (ur. 17 XII 1893 w Jarosławiu, zm. 2 IX 1984 we Lwowie) wielki uczony i humanista - historyk sztuki i historyk, w latach 1923-1939 wykładowca Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie i Politechniki Lwowskiej, ostatni dyrektor Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Lwowie; wybitnie zasłużony dla sprawy kultury i sztuki Lwowa, w którym pozostał do śmierci. Autor licznych prac naukowych. Został pochowany na cmentarzu Łyczakowskim.

 

 

Władysław Szczepański

MISTRZ I NAUCZYCIEL

Świetlanej pamięci
Profesora Mieczysława Gębarowicza

 

Z okresem mej młodości w mieście rodzinnym łączą się moje najpiękniejsze wspomnienia, gdyż miałem szczęście spotkać tam ludzi niezwykłych, którzy równocześnie kierowali moim życiem. Jest to już świat, który w znacznej mierze odszedł, ale to właśnie dzięki tym cichym ludziom, do końca wiernym swojej ojczyźnie, istnieje jeszcze na naszych dawnych ziemiach wschodnich polskość i ludzie posiadający świadomość swojej odrębności duchowej i swojej rodzimej kultury.

Jednym z tych ludzi, który wpłynął na mnie w sposób zasadniczy, był Profesor Mieczysław Gębarowicz – wybitny uczony humanista. Poznałem Go, jako student wydziału grafiki, w roku 1974, gdy był już na emeryturze.

Kim był ten człowiek dla mnie i dla całego polskiego środowiska we Lwowie ?

Musiałbym na te sprawy spojrzeć z większego dystansu czasu, aby najpełniej oddać swoje spostrzeżenia i refleksje. Ponieważ mieszkam już kilka lat w Polsce i patrzę na te rzeczy jakby z boku, nabierają one dla mnie coraz większej wymowy i wartości.

We Lwowie był Profesor postacią znaną i trudno należycie ocenić Jego wielką rolę w tamtym środowisku. Wartości, które wniósł do naszej historii, przetrwają, nie tylko ze względu na wielki dorobek naukowy, ale też poprzez postawę Profesora, bezkompromisowość i niezłomność Jego ducha. I właśnie ta Jego postawa jest chyba najistotniejsza, jeżeli chodzi o rolę odgrywaną w środowisku Polaków we Lwowie po 1945 roku. Postawa całego życia, którą dowiódł, ze mimo niszczenia kultury i dorobku stuleci, zniewalania ludzi i prób podporządkowania ich wschodniemu niewolnictwu, nie sposób wydrzeć człowiekowi wolnemu tego, co ma w sercu i w duszy. To właśnie, moim zdaniem, reprezentował Profesor Mieczysław Gębarowicz całym sobą, swoim niezwykle silnym, nieugiętym i szlachetnym charakterem - w obcym otoczeniu, w okupowanym powojennym Lwowie. Był tam autorytetem, przykładem i wzorem dla całego środowiska, choć przede wszystkim dla Polaków, którzy znaleźli się tam w mniejszości. Siła wewnętrzna, a równocześnie niesłychanie wysoka kultura osobista tego człowieka, robiła na otoczeniu - i to nie tylko polskim - ogromne wrażenie.

Przypomina się wiele tłumaczące powiedzenie Napoleona: "Religia i narodowość - to jest jak gwóźdź, im mocniej się go bije, tym on głębiej wchodzi."

Z Profesorem miałem sposobność wiele rozmawiać. Zawsze, do końca życia był młody i - co znamienne - rozmawiając z Nim nie wyczuwało się wcale różnicy wieku. Był dla mnie Przyjacielem, odgrywa do dziś w moim życiu dużą rolę, gdyż był znawcą sztuki niezwykle wymagającym, a Jego stosunek do twórczości był na wskroś uczciwy. Wysiłek twórczy stanowił dla Niego kryterium wartości artystycznej dzieła. Przy tym jako nauczyciel nigdy niczego nie narzucał, a jest to chyba nie bez znaczenia dla młodego artysty, który ciągle poszukuje swoich dróg. Uważał, ze warunkiem każdej twórczości jest wolność, nauczył wierzyć we własne siły i nie cofać się nigdy przed tym, co mogłoby się wydawać trudne.

Jego uwagi krytyczne były wprost bezcenne, był jednym z niewielu spotkanych przeze mnie ludzi o tak niesłychanie subtelnym wyczuciu i wyjątkowej wprost wrażliwości na piękno i formę plastyczną. Dużą wagę przywiązywał do tego, czy artysta, a szczególnie grafik, umie rysować. Wiele od Niego się nauczyłem, pomógł mi odnaleźć swoje własne możliwości w sztuce. Entuzjazm w moim działaniu - Jemu niewątpliwie zawdzięczam.

Powojenna działalność Profesora przypadała na okres, kiedy kultura i sztuka podporządkowane były propagandzie. Moja twórczość, która rozwijała się wówczas w kierunku czystej abstrakcji, mało kogo obchodziła, a na wystawach liczyło się tylko to, co służyć mogło w jakiś sposób dyktaturze partii. Profesor należał do nielicznych w tamtym środowisku ludzi, z którymi mogłem na temat swojej twórczości rozmawiać, a ponieważ każda twórczość skierowana jest do odbiorcy - żywe zainteresowanie nią Profesora i rzeczowa, nieraz surowa krytyka miały dla mnie nadzwyczaj istotne znaczenie.

Interesował się też Profesor moją pracą pedagogiczną, której się poświęciłem. Od roku 1977, po ukończeniu studiów, zacząłem uczyć uzdolnione plastycznie dzieci i młodzież. Działalność tę prowadziłem w realiach szkoły sowieckiej, gdzie nauczanie i wychowywanie było właściwie tępieniem indywidualności dziecka. I na tym tle dochodziło nieraz do nieporozumień miedzy mną i kolegami, gdyż uważałem, że dziecku nie należy narzucać schematów i swojej woli, ale traktując każdego ucznia indywidualnie, pozostawiać mu wiele swobody i przyzwyczajać do samodzielnego wypowiadania się przy pomocy rysunku i koloru. Zrozumienie i oddźwięk dla swego wysiłku, swoich poczynań i, nieraz, eksperymentów pedagogicznych znajdowałem u swoich uczniów, no i u swego Profesora, ale nie w kręgach kierowników i specjalistów z urzędu.

Wiele się od Profesora nauczyłem dzięki rozmowom, w bezpośrednim kontakcie, ale równie dużo czerpię, także dziś, z Jego prac. Mają one dla mnie wielką wartość - problemy w nich zawarte są nadal aktualne. Na szczególną uwagę zasługuje opublikowana w maju 1982 roku w Znaku "Autobiografia. Jeden żywot w służbie nauki". Nie dziwię się też, że recenzja "Wstępu do historii sztuki" pod redakcją P. Skubiszewskiego i "Niektóre zagadnienia metodologii sztuki" ogłoszone przez Profesora w Biuletynie Historii Sztuki (w latach 1975-76) były wtedy bardzo cenione, szczególnie w kręgach historyków sztuki w Polsce. Słyszałem o takich przypadkach, że były przez studentów przepisywane ręcznie.

Dla mnie Profesor ciągle żyje i jest kimś bardzo realnym. Jest to zapewne dowód na to, że istnieją rzeczy ponadczasowe. Nie ulegają one zniszczeniu i właśnie chyba one stanowią największą i najgłębszą, nieprzemijającą wartość. Na pewno jest nią wysiłek twórczy w nauce i sztuce, w którym człowiek może się, w jakimś stopniu, upodabniać do Stwórcy.

Postać Mieczysława Gębarowicza jest dla mnie równocześnie uosobieniem czegoś niezwykle czystego i szlachetnego. Może dlatego, że właściwie nigdy nie zajmował się własną osobą, jakby przekreślił samego siebie... "Jeśli człowiek chce coś w życiu stworzyć, coś po sobie zostawić - musi wyjść poza siebie samego" - tak kiedyś powiedział Profesor do swego młodego rozmówcy. Niczego nie robił dla swojej własnej wygody i korzyści i chyba z taką postawą przeszedł przez cale swoje życie. Na dzisiejszym tle sylwetka Profesora może czasami sprawiać wrażenie szaleńca. A przecież takie bezinteresowne poszukiwanie prawdy - na każdej drodze życiowej - stanowi istotę życia i jego głęboki sens.

Jakim był Profesor w bezpośrednim kontakcie ?

Była to niezwykła i pełna czaru w obcowaniu osobowość. Cechami, które zwracały uwagę od początku były Jego optymizm, pogoda i hart ducha, a przy tym niezwykłe wprost poczucie humoru. Obcowanie z nim nie tylko wzbogacało innych wewnętrznie, ale przynosiło ludziom radość i dodawało sił duchowych. W atmosferze bezprawia, beznadziejności, wegetacji i zdemoralizowania oraz zakłamania i obłudy, które nas tam zewsząd otaczały, wśród ludzi, których postawą życiową była kapitulacja, często przejawiająca się w negacji i bierności - Jego cechy, mające swoje źródło w zdrowiu moralnym, budziły podziw w otoczeniu znajomych i bliskich Mu osób. Obcych – powojennych mieszkańców Lwowa - nieraz to intrygowało, gdyż nie potrafili takiego usposobienia i postawy życiowej logicznie wytłumaczyć. Reprezentował wśród napływowej ludności Lwowa, jak zresztą większość mieszkających tam Polaków, którzy nie zatracili swojej tożsamości, inny świat - i na tle systematycznie niszczonego człowieka stanowił zagadkę. Wspomnieć tu należy, ze po wkroczeniu sowietów cała niemal Jego rodzina została wywieziona na Wschód, On zaś pozostał we Lwowie sam, ale nigdy tej swojej podjętej raz decyzji nie komentował i nie żałował. Jako historyk sztuki był przez tamto środowisko naukowe i kulturalne dyskryminowany, a po solidarnie zorganizowanej przez kręgi nowych naukowców nagonce został odrzucony i po prostu nie istniał. Nie miał tam możliwości zabierania głosu jako humanista. Był niewygodny. Na każdym niemal kroku doznawał, tak jak i inni Polacy, różnego rodzaju przykrości. Ponadto nie miał możliwości publikowania swoich prac. W roku 1963 został zwolniony z pracy w Muzeum Etnografii, drogę zaś do źródeł w Archiwum Miasta i zbiorów rękopisów Biblioteki Ossolineum miał zamkniętą. Mimo wielu trudności i szykan, które Go tam spotykały, ratował dorobek kulturalny wielu pokoleń, do końca swoich dni pracował, korzystając jedynie ze zbiorów biblioteki uniwersyteckiej, gdyż do jej czytelni tylko miał dostęp.

Był człowiekiem prostym i przystępnym, a równocześnie niezwykle delikatnym oraz niespotykanie taktownym i dyskretnym. Posiadał szaloną dyscyplinę wewnętrzną i wiele wymagał - przede wszystkim od siebie. Mówił niewiele, głosem spokojnym, nie uciekając się do retoryki, myśli swe zawsze formułował prosto i jasno, nieraz w sposób syntetyczny. Często posługiwał się aluzjami, pozostawiając pole dla domysłu. Każde wypowiadane przez Niego zdanie, czy to o życiu, czy też o sztuce, miało głęboki sens i prawdziwą wartość. Posiadał wyjątkowe poczucie odpowiedzialności za słowo. Można było podziwiać bogactwo Jego wiedzy, myśli i spostrzeżeń. Nieraz przytaczał w odpowiednim momencie przysłowia (nie tylko polskie) i dowcipy jako skróty myślowe. A pamiętał ich naprawdę wiele. Folklor, zwłaszcza ukraiński i rosyjski, znał znakomicie, często - ku zdumieniu tych, do których ów folklor należał - o wiele lepiej niż oni. Zarówno w swoich pracach, jak i w żywym słowie na co dzień, posługiwał się piękną polszczyzną. Zawsze żywo interesował się tym, co się działo dookoła w życiu i w kulturze. Miał niezwykle szerokie horyzonty i zainteresowania - można z Nim było rozmawiać o wielu sprawach. Każdy problem - czy to w kulturze, czy w życiu - widział w szerokim ujęciu. Przy tak wielkiej wiedzy i erudycji nie wytwarzał z nikim w rozmowie dystansu i nie dawał odczuć swojej wyższości. Mimo sędziwego wieku nie zatracił wrażliwości na otaczający Go świat i żywej wyobraźni. Do wszystkiego próbował się ustosunkować, wnikliwie i uważnie obserwował i mnóstwo niejasnych, nowych zjawisk umiał sobie wytłumaczyć, a zdanie swoje potrafił odważnie zaznaczyć.

Ciągle pracował, szczególnie intensywnie już po przejściu na emeryturę, kiedy stracił pracę. Obserwując człowieka w tak podeszłym wieku z bliska, można było zauważyć, jak praca twórcza potrafi regenerować cały organizm. Praca z powołania może odradzać i mobilizować, gdyż warunkiem zdrowia człowieka jest - jak mi się wydaje - jego życie duchowe i właściwie obrany cel.

Zawsze służył życzliwą radą i pomocą naukowcom, którzy przyjeżdżali z Polski, jak magnes przyciągał do siebie miejscowych z najbliższego otoczenia ale i przyjeżdżających swoich i obcych, nieraz z Kijowa, Moskwy czy Petersburga. Drzwi Jego mieszkania były zawsze otwarte dla wszystkich, niezależnie od narodowości, przekonań i poglądów. Wielu jest takich ludzi, którym pomógł i którzy korzystali z Jego rad. Z każdym, kto tego pragnął, próbował rozmawiać. Dla każdego miał czas i był niezwykle gościnny. W całym okresie powojennym miał wiele kontaktów korespondencyjnych z Polską i, co warto zaznaczyć, nigdy nie zostawiał listów bez odpowiedzi. Wyznawał zasadę: "Pisać listy jest grzecznością, ale odpisywać jest to obowiązek". Sądzę, że korespondencja Profesora z kolegami, przyjaciółmi i krewnymi w Kraju stanowić może w przyszłości nieoceniony materiał do pełnego naświetlenia Jego sylwetki, gdyż to, co sam pisał przemawia bardzo mocno - czasami silniej niż jakikolwiek komentarz. Listy Jego robią duże wrażenie, wypowiadał się w nich w sposób bezpośredni, między innymi o kulturze i sztuce. Myślę, ze niektóre z nich złożyć się mogą na taki swego rodzaju Jego autoportret.

Żywo się interesował i autentycznie przeżywał wszystko, co działo się w Polsce powojennej i nieraz był lepiej zorientowany w sytuacji, niż niektórzy odwiedzający Go z kraju.

W rozmowie każdego traktował z szacunkiem i umiał słuchać. Był życzliwy dla wszystkich, nie był Mu obojętny los Polaków we Lwowie, i co istotne, zawsze pamiętał o innych, nawet zwykłych, szarych ludziach. Opiekował się też młodzieżą, przekazywał jej swoje wiadomości. Na wielu wpłynął, wielu wychowywał, ale zawsze odbywało się to w sposób cichy, bez rozgłosu.

Interesował się też amatorskim teatrem polskim i bywał na jego przedstawieniach przy ul. Kopernika. Była to jedyna placówka we Lwowie, gdzie Polacy mogli się spotykać i zaspokajać swoje potrzeby kulturalne.

Niełatwo jest w słowach ująć i przybliżyć taką sylwetkę, choć miałem okazję obserwować Profesora z bliska przez ponad 10 lat.

W ostatnich latach (a nawet miesiącach) życia Profesor Mieczysław Gębarowicz pozował mi do portretu. W ten sposób powstało kilka rysunków wykonanych z natury. Głęboki umysł, równowaga wewnętrzna i jakąś taka doskonałość Profesora nie były dla mnie czynnikami ułatwiającymi portretowanie. Niemniej jednak uważam, że udało mi się coś o Mieczysławie Gębarowiczu przez te portrety powiedzieć i w tej postaci utrwalić.

Profesor zmarł nagle, w niedzielę, drugiego września 1984 roku. Z głębokim żalem pożegnaliśmy Go we Lwowie 5 września na cmentarzu Łyczakowskim. Odszedł w wieku 91 lat, do końca swoich dni czynny jako naukowiec, oddany i wierny swojemu miastu. Nadal żyje w swoich pracach i w pamięci tych wszystkich, którzy zetknęli się z Nim osobiście. Żyje jako człowiek prawy, który pozostał sobą, bez względu na okoliczności, w jakich przyszło Mu żyć. Spojrzenie na Jego drogę życiową wywołuje głęboki szacunek, napawa optymizmem i wiarą w swój własny naród.

Przychodzą mi na myśl słowa Benedykta Dybowskiego, który tak kiedyś powiedział:

"Według mojego widzenia rzeczy ten kto kocha szczerze kraj swój, potrafi sercem być w nim zawsze, chociażby był od niego oddalony o tysiące kilometrów, kto tej miłości nie posiada, będzie mu kraj własny obcym, chociażby w nim przebywał stale."

Mieczysław Gębarowicz był niewątpliwie człowiekiem opatrznościowym w zagarniętym powojennym Lwowie. Wartości moralne, które wniósł do naszej kultury na zawsze pozostaną wzorem cichego i skromnego życia, w całości podporządkowanego sprawom Ojczyzny.

Copyright 1994 Władysław Szczepański
Wszystkie prawa zastrzeżone.


GŁOS LECHA KALINOWSKIEGO W IMIENIU PAU, STOWARZYSZENIA HISTORYKÓW SZTUKI I UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO

W imieniu Wydziału Filologicznego Polskiej Akademii Umiejętności, którego profesor Mieczysław Gębarowicz był członkiem-korespondentem od 17 czerwca 1938, a członkiem czynnym od 20 lipca 1945, i w imieniu Krakowskiego Oddziału Stowarzyszenia Historyków Sztuki, które w roku 1972 nadało mu godność członka honorowego, a także w imieniu Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego, którego profesor Gębarowicz był wypróbowanym przyjacielem, w setną rocznicę jego urodzin i w roku dziesiątej rocznicy jego śmierci składam hołd jego pamięci, wyrażając głęboką wdzięczność za naukowe osiągnięcia i patriotyczne dokonania. Znakomity historyk sztuki i historyk zapisał się złotymi zgłoskami w dziejach polskiej nauki, a swoim patriotycznym dziełem dał przykład, jak należy służyć ojczyźnie za cenę osobistych wyrzeczeń. Jest tragicznym znamieniem polskiego losu, że w roku 1994 czcząc w wolnej Polsce pamięć zmarłego w roku 1984 we Lwowie uczonego powtórzyć przychodzi, nie bez goryczy, słowa wypowiedziane w roku 1911, w czasach rozbiorowej niewoli przez Kazimierza Morawskiego, ówczesnego rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego, nad trumną twórcy polskiej historii sztuki Mariana Sokołowskiego: „Kto porówna pogodne twarze uczonych Zachodu, którym błogiego spokoju w służbie nauki nie zmącą boleść dnia teraźniejszego, żadne utrapienia publiczne, z naszymi zatroskanymi twarzami, na których nieszczęścia kraju wyciskają piętno ciągłego niepokoju, ten uzna ogromną odrębność warunków, wśród których się znoimy, przyzna, że praca nasza bywa często zwycięstwem nad samym sobą, wysiłkiem i poświęceniem, a dosięga niekiedy dostojności ofiary i modlitwy za ojczyznę". Profesor Mieczysław Gębarowicz całą swoją pracą, całą swoją działalnością, całym swoim życiem ukazał, jak się dostojność tej ofiary osiąga, jak brzmi zrodzona z niej modlitwa za utraconą ojczyznę. Był, jest i pozostanie wzorem szlachetności umysłu, prawości postępowania i wierności Polsce.

Za Czasopismem Zakładu Narodowego im. Ossolińskich Z.4,

Wrocław 1994.

Piotr Czartoryski-Sziler

Wielcy zapomniani

Mieczysław Gębarowicz - strażnik dóbr narodowych

Nasz Dziennik, 1-2 października 2005, Nr 229 (2334)

W okresie II wojny światowej i w latach powojennych prof. Mieczysław Gębarowicz, rezygnując ze swoich ambicji naukowych i kariery zawodowej, całkowicie poświęcił się ratowaniu zgromadzonych we Lwowie dzieł polskiej kultury. Działalność ta związana była nierozerwalnie z Zakładem Narodowym im. Ossolińskich, którego przez lata był kierownikiem. Urodził się 17 grudnia 1893 roku w Jarosławiu. Dom rodzinny ukształtował jego przywiązanie do wartości elementarnych, tj. umiłowania prawdy, uczciwości, rzetelności, wierności obowiązkowi i samemu sobie. Naukę szkolną rozpoczął w Stanisławowie, w którym zamieszkał z rodzicami po kilku latach. Kontynuował ją w Buczaczu, potem we Lwowie, z którym związał się już na stałe do końca swojego pracowitego życia.

Początek kariery

We Lwowie właśnie w 1912 roku rozpoczął wyższe studia historyczne na dwu kierunkach: historii powszechnej i historii sztuki na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jana Kazimierza. W 1918 roku brał udział w obronie Lwowa. Następnie, już w 1920 roku, został asystentem katedry Historii Polski Uniwersytetu Lwowskiego, a w 1921 r. skończył studia uzyskaniem doktoratu. Rok 1922 to rok podjęcia przez profesora pracy w Zakładzie Narodowym imienia Ossolińskich, "początkowo jako bibliotekarza, ze specjalnym przydziałem do Zbiorów Pawlikowskich, od 1923 r. jako kustosza Muzeum im. Lubomirskich". To muzeum, będące integralną częścią składową Ossolineum, zajmowało jedno z naczelnych miejsc wśród kolekcji muzealnych II Rzeczypospolitej, szczycąc się też mianem jednego z najstarszych w kraju muzeów publicznych. Profesor prowadził tutaj szeroko zakrojoną pracę naukową. "Mój profil naukowy - pisał w 'Autobiografii' - sprawiał kłopot przy próbach opatrzenia go etykietką: historyk czy historyk sztuki. Mam wrażenie, że w tym wypadku, jak i w podobnych, problem przestałby istnieć przy zastąpieniu dylematycznego 'czy' łącznikiem 'i'. W rzeczywistości bowiem jestem - jeśli idzie o przygotowanie teoretyczne - jednym i drugim. Zasadniczo uprawiam historię sztuki, ale z zastosowaniem historycznego trybu myślenia. Jeśli czasem daję się skusić 'czystej' historii, jest to zabieg higieny duchowej. Idzie o to, aby najeżone niebezpieczeństwami subiektywizmu manowce historii sztuki zastąpić na chwilę twardym gruntem zobiektywizowanej metodologii i jednoznacznej terminologii historii, tej matki i królowej nauk". Profesor podróżował często do Włoch, Francji, Belgii, Hiszpanii, Niemiec, Austrii i Czechosłowacji. W 1928 roku obronił rozprawę habilitacyjną na Uniwersytecie Lwowskim, uzyskując stopień docenta historii sztuki, w roku 1936 zaś został mianowany profesorem na Wydziale Humanistycznym tej naukowo-dydaktycznej placówki. Od 1923 do 1938 roku wykładał również historię sztuki na Wydziale Architektonicznym Politechniki Lwowskiej. Wybuch II wojny światowej przyniósł straty w ludziach nauki we Lwowie. Już 18 września 1939 roku, w czasie niemieckiego oblężenia Lwowa, zmarł na zawał serca ówczesny dyrektor Zakładu Narodowego Ludwik Bernacki. Kierownicze funkcje w Ossolineum przejęli wówczas: Mieczysław Gębarowicz, Kazimierz Tyszkowski i Władysław Wisłocki, z tym że drugi z wymienionych wkrótce zmarł, nie wytrzymawszy ciężkich, zimowych warunków pierwszej sowieckiej okupacji Lwowa.

Ostatni polski opiekun Ossolineum

Profesor Gębarowicz nie miał dużego wpływu na losy Ossolineum, które zostało wkrótce nazwane "Lwowską filią Biblioteki Akademii Nauk USRR", a mimo to całe swoje życie poświęcił na ratowanie znajdujących się w nim zbiorów kultury narodowej. W grudniu 1939 roku nowa władza formalnie już włączonego do USRR Lwowa postawiła na czele Ossolineum polskiego komunistę Jerzego Borejszę, po którym przychodzili kolejni ludzie oddani Sowietom. Zajmowali się oni likwidacją Ossolineum, która przebiegała równolegle z likwidacją innych zbiorów bibliotecznych. Delegowani ze wschodu ludzie nie byli zorientowani w charakterze i znaczeniu miejscowych zbiorów muzealnych czy bibliotecznych. Nie liczyli się oni z historycznie ukształtowanymi kolekcjami, gromadzonymi w ciągu całych dziesięcioleci. Rozpraszano więc je zupełnie dowolnie, wcielając do innych zespołów. Taki los dotknął jedną z najstarszych polskich kolekcji muzealnych o charakterze publicznym, a mianowicie Muzeum im. Lubomirskich, jedną z części składowych Zakładu Narodowego. "Muzeum Lubomirskich ze swymi cennymi zbiorami historycznych i artystycznych poloniców i zbiorami malarstwa europejskiego poszło w rozsypkę. Jedynie kolekcja rysunków i grafiki pozostała w ramach Biblioteki. Likwidacja Muzeum im. Lubomirskich była jednym z gorzkich doświadczeń profesora Gębarowicza. Jako kustosz Muzeum, nie mógł przeciwstawić się skutecznie zarządzeniom nowej władzy. (...) Nie mógł przeciwdziałać nie tylko faktycznej likwidacji Muzeum im. Lubomirskich, ale nawet nie miał jakiegokolwiek wpływu na system przewożenia muzealiów z gmachu Ossolineum do nowych miejsc przeznaczenia (...) Zbiory malarstwa i rzeźby natomiast podzielono między lwowskie muzea, skąd później - w wyniku wymian muzealiów - niektóre obiekty wywędrowały w ogóle ze Lwowa. Jedynie część - i to wyłącznie malarstwo polskie - znalazła się po wojnie w muzeum wrocławskim (Muzeum Śląskim, później Narodowym), a 'Unia Lubelska' Jana Matejki w Lublinie. Trafiły tam w ramach tzw. daru muzeów Ukraińskiej SRR dla muzeów polskich. Niekiedy osoby mało zorientowane używają w stosunku do tej części zbiorów lwowskich (prócz prac z Muzeum Lubomirskich, również i innego pochodzenia) określenia 'rewindykowane ze Lwowa', co jest oczywistym nieporozumieniem" - pisze Janusz Michałowski w pracy zatytułowanej "Mieczysław Gębarowicz - obywatel Miasta Zawsze Wiernego". Pomimo panujących wówczas bardzo ciężkich warunków zespół dawnych współpracowników Ossolineum pod kierunkiem prof. Gębarowicza porządkował i inwentaryzował duże zbiory biblioteczne, które po wybuchu wojny z różnych powodów trafiły do Zakładu Narodowego we Lwowie. Kiedy w 1941 roku trwały walki niemiecko-sowieckie, których wynikiem było wycofanie Armii Czerwonej ze Lwowa i zajęcie miasta przez Niemców, kierownikiem Ossolineum został ponownie Mieczysław Gębarowicz. Pod jego przewodnictwem, mimo szykan i przeszkód zarówno ze strony Niemców, jak i ukraińskich nacjonalistów, w dalszym ciągu trwały prace nad porządkowaniem, uzupełnianiem i katalogowaniem zbiorów bibliotecznych. Z jego inicjatywy pracownicy dokonywali np. systematycznego przeglądu zbioru periodyków, uzupełniając je o brakujące strony czy numery z egzemplarzy, które trafiły do zbiorów po wrześniu 1939 r. w rezultacie konfiskaty mniejszych bibliotek i zbiorów prywatnych. Inną rzeczą podjętą z myślą o przyszłości było zainicjowane przez profesora w czasie niemieckiej okupacji Lwowa opracowanie katalogu systematycznego księgozbioru. Trzeba także wspomnieć o uratowaniu zbiorów Biblioteki Uniwersytetu Jana Kazimierza oraz bibliotek, zakładów i katedr uniwersyteckich. Mimo że profesor był fizycznie wątły i słaby, nie przeszkodziło mu to z niespożytą energią organizować akcji ratowania i zabezpieczania skarbów Ossolińskich, zagrożonych wobec zajęcia gmachu uniwersytetu przez niemieckie lotnictwo. Pisze o tym Witold Szolginia w "Tamtym Lwowie": "Gdy w następstwie zajęcia gmachu Uniwersytetu Jana Kazimierza przez niemiecką Luftwaffe (wojska lotnicze) zbiory jego Biblioteki oraz bibliotek zakładów i katedr uniwersyteckich zostały skrajnie zagrożone ich zniszczeniem - z inicjatywy profesora cały ten liczący ponad sto tysięcy woluminów księgozbiór został własnymi siłami pracowników Ossolineum przeniesiony ręcznie (żadnymi bowiem środkami transportu nie dysponowano) do gmachu Zakładu Narodowego. (...) Pod sam już koniec niemieckiej okupacji Lwowa, w następstwie sowieckich bombardowań miasta w kwietniu i maju 1944 roku, które uszkodziły między innymi także budynki Zakładu i naraziły na zniszczenie zbiory biblioteczne, głównie dzięki - jak to zapisał jeden z biografów profesora Gębarowicza - 'jego niebywałej energii naprawiono powstałe uszkodzenia i zabezpieczono zbiory'". Kiedy nastała druga sowiecka okupacja miasta, profesor w latach 1946-1949 pełnił jeszcze funkcje kierownicze zarówno w dawnym Ossolineum, jak i na uniwersytecie. Niestety, już w lutym 1950 roku władza sowiecka zaostrzyła postępowanie wobec profesora. Został on, jak później sam to opisał w swojej autobiografii, "wraz z innymi starymi pracownikami Biblioteki, jako żywioł niepożądany, zwolniony z pracy". Pracował więc jako zwykły bibliotekarz w różnych instytutach Akademii Nauk ZSRR, a gdy zorganizowano Oddział Nauki o Sztuce Instytutu Nauk Społecznych AN USRR we Lwowie, został tam przeniesiony na stanowisko młodszego pracownika naukowego. Dopiero w 1962 roku Sowieci nadali mu nominację na "starszego pracownika naukowego". Były to oczywiste kpiny, ponieważ prof. Mieczysław Gębarowicz był już wtedy znany w Polsce i w Europie jako wybitny lwowski uczony o ogromnym dorobku naukowym.

Niezłomny Polak

Profesor Mieczysław Gębarowicz nie opuścił Lwowa, jak wielu mu doradzało. Pozostał wierny miastu swojej młodości i ogromnym zbiorom kultury polskiej, które po wojnie w większości pozostały za wschodnią granicą. Nie mógł pogodzić się z faktem, że Lwów został zabrany Polsce i do ostatnich swoich dni uważał, że nie mieszka poza Polską, a Miasto Zawsze Wierne to w dalszym ciągu jego Ojczyzna. Z tego też względu traktowany był przez tamte władze z zajadłą wrogością, nieufnością i podejrzliwością. Często był upokarzany i narażany na ohydne prowokacje mające na celu jego pognębienie. Mimo to zachował spokój ducha, wewnętrzną niezależność i wolność. Janusz Michałowski, jeden z biografów profesora, pisze o nim następująco: "Zachował twarz, niezależność, a jednocześnie musiał lawirować, by jakąś spontaniczną reakcją nie dać argumentów przeciwko sobie, zwłaszcza że był podejrzewany o to, że jest... rezydentem Rządu RP na Obczyźnie, 'rządu londyńskiego'. Siłę czerpał z przekonania, że jest tam właśnie, we Lwowie, mieście młodości i pierwszych naukowych sukcesów, potrzebny, i że nikt go na tym posterunku nie zastąpi. W trudnych więc warunkach podejmuje pracę naukową, choć stopniowo zamykają się przed nim te właśnie zbiory, których ratowaniu poświęcił tyle wysiłku, choć brak partnerów do naukowych dyskusji, a przed 'kolegami' z instytucji, w których pracował, należy się kryć z tym, co się robi...".

W latach 1927-1939 powstały najważniejsze prace mediewistyczne tego wielkiego uczonego: "O początkach kultu św. Stanisława i jego średniowiecznym zabytku w Szwecji" (1927 r., 1928 r.), "Zabytki sztuki romańskiej na Śląsku" i dwie prace wydane w 1934 r.: "Architektura i rzeźba na Śląsku do schyłku XIV w". oraz II tom uniwersyteckiego podręcznika historii sztuki (zwanego popularnie "Historią sztuki Ossolineum") poświęcony sztuce średniowiecza. Wymienić należy jeszcze choć kilka pozycji książkowych, które profesor w skrajnie trudnym dla siebie powojennym okresie życia napisał we Lwowie. Są to: "Studia nad dziejami kultury artystycznej późnego renesansu w Polsce" (1962 r.), "Psałterz Floriański i jego geneza" (1965 r.), "Szkice z historii sztuki XVII wieku" (1966 r.), "Portret XVI-XVIII wieku we Lwowie"(1969 r.), "Materiały źródłowe do dziejów kultury i sztuki XVI-XVIII wieku" (1973 r.), "Jan Andrzej Próchnicki (1553-1633), mecenas i bibliofil. Szkic z dziejów kultury w epoce kontrreformacji" (1980 r.). Dodajmy, że pierwsza z wymienionych powojennych książek stała się powodem gwałtownej napaści rosyjskich i ukraińskich "uczonych" na profesora Gębarowicza, co w efekcie przyczyniło się do jego karnego przeniesienia na emeryturę. Jako powód tej krzywdzącej go decyzji podano w uzasadnieniu, że napisał książkę "antynaukową i antyukraińską za ukraińskie pieniądze". Chodziło o to, że profesor jako przykład uzasadniający swoje wywody zawarte w tej książce podawał renesansową architekturę Lwowa, który z przyczyn dla niego oczywistych umiejscawiał w Polsce. Ci zaś nie mogli pogodzić się z prawdą, że to miasto i Ruś Czerwona należały do Rzeczypospolitej.

Miłośnik i strażnik zabytków Lwowa

Oddajmy jeszcze raz głos Witoldowi Szolgini, który we wspomnianej już wyżej książce w szczególny sposób podkreśla wielkie zasługi dla Lwowa prof. Mieczysława Gębarowicza: "Oto w ileś tam lat po zakończeniu drugiej wojny światowej komunistyczni 'gospodarze' miasta postanowili odnowić stojącą na Wałach Gubernatorskich Basztę Prochową. Zrobili to oczywiście po swojemu, czyli zarazem po dyletancku i po barbarzyńsku: dokumentnie otynkowali (!) stare, kamienne mury warownej budowli i zniszczyli zabytkowe, ceramiczne pokrycie jej stromego dachu. Kiedy zrzucano z niego stare dachówki, ich potłuczone czerepy zbierał ukradkiem profesor Mieczysław Gębarowicz - Arcylwowianin, wielki polski uczony, znakomity historyk sztuki o europejskiej sławie, były wieloletni kustosz i potem dyrektor Ossolineum, były profesor Uniwersytetu Jana Kazimierza, który pilnie śledził dalsze, jakże często fatalne losy lwowskich muzealiów i archiwaliów. W trybie tych właśnie działań chronił od ostatecznego zniszczenia także wspomniane ułomki zabytkowych dachówek z Baszty Prochowej... (...) I takim właśnie - wybitnym uczonym, niezwykle pracowitym i twórczym, duchowo niezależnym, niepodległym i nieugiętym, a przy tym nadzwyczaj skromnym i powściągliwym, strażnikiem skarbów narodowych, wzorowym Polakiem i zawsze wiernym synem Zawsze Wiernego Miasta - pozostał profesor Mieczysław Gębarowicz aż do końca swego żywota". Dodajmy, że przez całe życie towarzyszyło mu poczucie misji uczonego i intelektualisty w społeczeństwie oraz umiłowanie wartości nieprzemijających. Zmarł we Lwowie 2 września 1984 r., został pochowany na cmentarzu Łyczakowskim.

Piotr Czartoryski-Sziler

Powrót
Licznik